Zakończył się maratoński etap Rajdu Dakar 2024. Niektórzy Polacy poradzili sobie w nim wprost rewelacyjnie.
Zawodnicy powrócili do rywalizacji na maratońskim etapie 48H Chrono dzisiaj o świcie. W przypadku czołówki pozostały do pokonania dystans wynosił około 150 kilometrów.
Energylandia wysoko
Eryk Goczał i Oriol Mena kontynuowali dzisiaj podróżowanie w znakomitym tempie. Ostatecznie załoga Energylandia Rally Team wygrała dwudniowy etap z dosyć dużą przewagą nad resztą. Drugie miejsce po świetnej końcówce odcinka specjalnego zajęli Michał Goczał i Szymon Gospodarczyk. To kolejne 1-2 zespołu Energylandia Rally Team w tegorocznym Rajdzie Dakar.
W klasyfikacji generalnej klasy Challenger Eryk Goczał i Oriol Mena powiększyli prowadzenie do ponad 1 godziny nad duetem Mitchell Guthrie i Kellon Walch zajmującym teraz 2. miejsce. Warto dodać, że Eryk i Oriol zajęli na etapie 5. miejsce w kategorii wszystkich aut, wyprzedając wiele załóg w autach T1 i wskoczyli na 9. miejsce w klasyfikacji generalnej całego rajdu. Michał Goczał i Szymon Gospodarczyk awansowali na 6. miejsce w klasyfikacji generalnej. Do podium tracą nieco ponad pół godziny i będą chcieli zaatakować w drugim tygodniu rywalizacji. Po awarii Taurusa T3 MAX Marek Goczał i Maciej Marton spędzili noc na pustyni i nie mogli dokończyć etapu.
– Jesteśmy po szóstym etapie rajdu. To był najtrudniejszy odcinek specjalny w moim życiu. Nie wiem, jak to zabrzmi, ale to było najpiękniejsze piekło, w jakim byłem. Nigdy w moim życiu nie przeżyłem tyle w trakcie dwóch dni. Tyle emocji, tych dobrych, ale i bólu oraz smutku, bo niestety tata i Maciek mają ogromne problemy z samochodem. Mamy nadzieję, że szybko do nas dołączą i będą mogli kontynuować jeszcze rywalizację w rajdzie – mówił na mecie Eryk Goczał.
– Jest też wiele szczęścia, bo przejechaliśmy pierwszą część Dakaru w świetny sposób i mamy ponad godzinę przewagi w klasyfikacji generalnej naszej klasy. Teraz czekamy na mojego tatę, później lecimy do Rijadu na dzień przerwy. Cieszę się z tego, że samochód to wszystko wytrzymał. Teraz w dniu przerwy będzie przebudowany, sprawdzony i będziemy walczyli dalej. Ten Dakar naprawdę jest ciekawy – zakończył zwycięzca etapu i lider rajdu w klasie Challenger.
– To był tak długi i trudny etap, że trudno to opisać w kilku zdaniach. Czwartek to był chyba najtrudniejszy dzień w moim życiu. Przejechaliśmy ponad 400 kilometrów po wydmach. Organizator się postarał i przygotował dla nas kapitalny etap.
Na początku jechaliśmy bardzo dobrym tempem, ale później okazało się, że nasz samochód zużywa zbyt dużo paliwa. Musiałem zmienić mapę. Niestety, przez to nie wyjechaliśmy na kolejną wydmę i się zakopaliśmy. Straciliśmy tam około 10, 15 minut, ale Szymon błyskawicznie opracował dobrą strategię na to, jak nas stamtąd wyciągnąć – mówił Michał Goczał.
– Na tankowaniu dowiedzieliśmy się, że Marek i Maciek mają niestety jakiś problem
z samochodem. My ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety na wysokiej wydmie nie złapaliśmy jednego z waypointów, który był na jej szczycie… a za nim był stromy, długi zjazd. Musieliśmy się po niego wracać na samą górę, próbowaliśmy chyba cztery razy. Do teraz nie wiem, jak nam się to udało. Cały czas baliśmy się, że nie wystarczy nam paliwa. Musieliśmy odpuszczać, oszczędzać paliwo. Na biwaku okazało się, że mieliśmy paliwa na maksymalnie 5 kilometrów. Udało się ukończyć i cieszymy się z wyniku. Szkoda, że Marek i Maciek mieli problemy, bo byli wysoko w klasyfikacji generalnej. Mam nadzieję, że uda im się wrócić do rywalizacji po dniu przerwy – podsumował zawodnik Energylandia Rally Team.
Giemza się wycofuje
Niestety, z powodu kontuzji nadgarstka z rywalizacji musiał wycofać się motocyklista Maciej Giemza.
Jedynym reprezentantem Orlen Team pozostającym w rywalizacji jest Martin Prokop. Czech spisał się rewelacyjnie, zajął 7. miejsce i na tę samą pozycję awansował w generalce.
Szybki Dąbrowski
Świetnie pojechał Konrad Dąbrowski, który zakończył ten etap na 16. pozycji. W klasyfikacji generalnej jest 33.
60. dziś był Bartłomiej Tabin i w generalce jest 60.
Przygody Hołka
Krzysztof Hołowczyc z Łukaszem Kurzeją mieli okazję poczuć na własnej skórze ducha pierwszych Dakarów na tegorocznym maratońskim etapie. Nasza załoga, wystartowała do najtrudniejszego etapu, który w całości prowadził przez gigantyczne wręcz wydmy wczesnym rankiem w czwartek. Jazda w takim terenie wymaga nie tylko odwagi ale także strategicznego myślenia. Przy podjazdach, trzeba mieć odpowiednią prędkość, żeby nie stracić „impetu” podjazdu, prędkość jednak nie może być zbyt wysoka, bo nikt nie wie, co jest za szczytem wydmy. Pierwsza przygoda Hołka i Kurzeji – po skoku na jednej z wydm, „wylądowali” na samochodzie Kirsa Meek – kierowcy, z którym Krzysztof się zna z rajdów drogowych. Po blisko dwóch godzinach udało się wrócić na trasę rajdu.
„Na szczęście nic nikomu się nie stało, skończyło się jedynie na zakopaniu auta, połamanych częściach i fizycznym zmęczeniu. Ciężarówka, która do nas dojechała po dłuższym czasie – „uwolniła nas” i mogliśmy kontynuować odcinek” – mówi Krzysztof Hołowczyc.
Potem biało-niebieskie MINI, kilkukrotnie stawało w głębokim piachu. Łukasz Kurzeja sprawnie obsługiwał saperkę, która znajduje się na pokładzie MINI i nasz duet mógł kontynuować jazdę. Niestety, za każdym razem w takiej sytuacji, coraz bardziej obciążony układ przeniesienia napędu dawał znać o swoim zużyciu. Około osiem kilometrów przez punktem, na którym polska załoga mogła przenocować, sprzęgło powiedziało pass. Hołowczyc z Łukaszem utknęli na środku arabskiej pustyni z jedną butelką wody, jednym śpiworem i nadziejami, że ktoś zauważy, że nie dojechali do wyznaczonego punktu.
„Stanęliśmy po środku niczego, powiedziałem do Łukasza – ok, mamy jeden śpiwór, Ty do auta, ja pod auto. Na dachu postawiliśmy koguta świetlnego – po to, żeby nikt nas w nocy nie rozjechał. Wczesnym rankiem miała dotrzeć do nas ciężarówka serwisowa z pomocą. Jak możecie sobie wyobrazić, byliśmy dość zmęczeni, więc położyliśmy się spać, pomimo głodu. Około północy, myśleliśmy, że jesteśmy obiektem napadu i porwania. Ogromny huk, latający piasek i wiatr… przyleciał do nas helikopter – który zrzucił nam racje żywnościowe. Niestety, „bombardowanie” z dużej wysokości sprawiło, że cały prowiant i woda rozpadły się. Jakaś butelka ocalała więc przynajmniej mieliśmy co pić. Ocalały także trzy paczki orzeszków. Długo będę jeszcze pamiętał smak krakersów z piaskiem pustyni” – dodał Hołowczyc.
Załoga cały czas jednak czekała na ciężarówkę serwisową, która nie pojawiła się o wschodzie słońca, nie pojawiła się po godzinie, po dwóch i po trzech. Po kontakcie z organizatorami Hołek dowiedział się, że prawdopodobnie będzie musiał spędzić z Łukaszem kolejną noc pod gwiazdami. Po interwencji zespołu X-Raid – późnym popołudniem do Polaków został wysłany helikopter.
Siedzieliśmy z Łukaszem w malutkim skrawku cienia generowanego przez tylną klapę naszego MINI, w nocy jest zimno, w dzień na pustyni to prawdziwa patelnia. Czekaliśmy na ciężarówkę i ekipę z pomocą… na szczęście scenariusz kolejnej nocy się nie zrealizował. Helikopter nas zabrał, potem wsiedliśmy do samolotu i razem ze wszystkimi kierowcami, po tym morderczym etapie dotarliśmy do stolicy Arabii Saudyjskiej – Rijadu. Nasi mechanicy zajęli się MINI i mam nadzieję, że jutro tu dotrą. Mają kilkaset kilometrów. Mamy nieukończony drugi etap, ale my się nie poddajemy jedziemy dalej dla nas, dla WOŚP, dla naszych kibiców. To naprawdę najtrudniejszy Dakar w jakim brałem udział i powiedziałem, że nie damy się pokonać. Jutro mamy dzień odpoczynku, więc wrócimy w niedzielę z nową energią!
Jutro na zawodników czeka upragniony dzień przerwy w Rijadzie. To dobra okazja na odpoczynek, regenerację, ale też zwiedzanie, dobre jedzenie i ustalenie strategii na drugi tydzień Rajdu Dakar 2024.