Ferrari fatalnie zaczęło kolejny weekend wyścigowy. I wcale nie chodzi o tempo, które jest bardzo dobre.
Tym razem nie ma żadnej winy ekipy w Maranello w tym, że już po pierwszym treningu jeden z jej kierowców traci szansę na wysokie miejsce. Carlos Sainz miał ogromnego pecha w pierwszych minutach pierwszego treningu. Obluzowana studzienka uderzyła w jego auto, niszcząc monokok oraz silnik.
W aucie Sainza trzeba było wymienić silnik spalinowy, baterię oraz elektronikę. Problem w tym, że Hiszpan był już na limicie jeżeli chodzi o baterię i wzięcie kolejnej oznacza 10 miejsc kary na starcie do niedzielnego wyścigu.
Ferrari złożyło wniosek do FIA, prosząc o bezkarną wymianę elementu i argumentując, że do jej awarii doszło z winy organizatorów, a nie zespołu czy kierowcy.
Wniosek ten został jednak odrzucony. Sędziowie argumentują, że kara dla Sainza w tej sytuacji jest obligatoryjna i nie mają możliwości prawnych do jej anulowania. Jednocześnie sędziowie przyznali rację ekipie, pisząc, że uszkodzenie powstało z winy toru.
W tej sytuacji, Sainz będzie przesunięty na starcie w niedzielę o 10 pozycji.
Szef ekipy, Fred Vasseur nie wyklucza, że będzie domagał się odszkodowania za straty w aucie Sainza. W poprzednich tego typu przypadkach zespoły dostawały rekompensaty od ubezpieczycieli.
Straty w bolidzie Sainza są duże – sam monokok to około pół miliona dolarów, a wymienione wyżej elementy silnika to potencjalne drugie tyle.