6 lutego 2011 roku. Dziś już wiemy, że ten dzień nie przekreślił ostatecznie kariery Roberta Kubicy w Formule 1, choć na pewno znacznie ją skrócił i odebrał wiele szans na przejście do historii. Dokładnie 8 lat temu Robert Kubica uczestniczył w wypadku, który bardzo mocno zmienił jego życie, a mógł je nawet zakończyć. Dziś Polak przygotowuje się do startu w pierwszym Grand Prix po powrocie i może czuć się dumny z tego, czego dokonał.
Też się czasem jeszcze łapiecie na tym, że fakt, iż Robert Kubica stanie na starcie wyścigu o Grand Prix Australii, uznajecie za surrealistyczny? Czasem aż nie mogę sobie tego wyobrazić. Czekanie aż zgasną światła będzie czymś niesamowitym i bardzo stresującym. Ale o taki stras walczyliśmy, takiego stresu wyczekiwaliśmy.
8 lat to szmat czasu. Ja w tym okresie zdążyłem skończyć studia, ożenić się, dostać pierwszą pracę, doczekać się dwójki dzieci i kupić mieszkanie, wchodząc oczywiście w najważniejszy związek w życiu czyli kredyt hipoteczny. To mega ważne wydarzenia, a wymieniam je nie (tylko) po to by się pochwalić, ale by podkreślić, że przez cały ten czas był jeden stały punkt, który w mniejszym lub większym nasileniu był obecny w moim życiu. I chodziło właśnie o powrót Roberta Kubicy do Formuły 1. Myślę, że wiele osób czytających ten tekst ma podobnie.
Pisząc Anatomię Powrotu, przypominałem sobie dokładnie kolejne wydarzenia, z którymi wiązały się też prywatne przeżycia i również zdawałem sobie sprawę z tego, jak wiele czasu upłynęło od ostatnich startów Roberta.
O tym, że Robert Kubica dokonał rzeczy wielkiej pisałem i mówiłem setki razy, pisali i mówili o tym wszyscy. Ale jest więcej osób, które przez te ostatnie 8 lato dokonało wielkich rzeczy – lekarze, rehabilitanci, przyjaciele Roberta i kolejne osoby, które pomagały mu w osiągnięciu celu, o który walczył tak długo. Wielkich rzeczy dokonali też kibice, którzy cały czas wierzyli i dopingowali. Czasem mam wrażenie, że ten niemądry upór, z którym wielu kibiców mówiło i pisało o Formule 1, podtrzymywany przez dziennikarzy, również przyczynił się w minimalnym stopniu do tego, że dziś możemy mówić o Robercie jako kierowcy wyścigowym w F1. Jednym z 20 na świecie. Ta iskra nie zgasła nigdy, a dopóki ona się tli, dopóty można na nowo wzniecić ogień. Wystarczy upór, konsekwencja, ciężka praca, wiara i… kropelka Vervy.
Będziemy świadkami historycznych wydarzeń i warto podejść do nich w odpowiedni sposób – spokojny i racjonalny, bo musimy pamiętać, że F1 rządzi się swoimi prawami. Gdy właśnie taki tryb swojego powrotu przybrał Robert, wszystko potoczylo się lepiej.
Każdy z nas, gby weźmie na warsztat ostatnie 8 lat, może powiedzieć – to i to mogłem zrobić lepiej – i zapewne Robert Kubica też tak ma. Ale trzeba pamiętać, że to, w jakim miejscu dziś jesteśmy to suma sukcesów i błędów – większych i małych. I trzeba cieszyć się z tego co mamy, budując na tej podstawie przyszłość.
Myslę, że odżyła w nas miłość do F1, wracamy do emocji, które mieliśmy ponad 8 lat temu. Historia zatoczyła koło i w najważniejszej części Robert i jego kibice odzyskali utracony raj. I o ile w sytuacji Roberta nie wszystko zależy od niego, to akurat kibice mają możliwości by tej rajskiej atmosfery jeszcze długo nie tracić.
Cieszmy się razem tym co udało się osiągnąć, niech każdy start Roberta będzie dla nas świętem, bo jak pokazał nam rok 2011 rok, trzeba doceniać to, co ma się dziś i dbać o to, bo życie płata różne scenariusze i nie zawsze da się odzyskać to, co się straciło. Tym razem się udało, ale trzeba bylo do tego Roberta Kubicy. Zasłużył na powrót!
Niezniszczalny
27 lutego ukaże się nowa książka dotycząca Roberta Kubicy. Więcej o niej przeczytacie TUTAJ.