Jeszcze dwa tygodnie temu mówiło się, że Ferrari wykorzystało swoją ostatnią szansę na zwycięstwo w tym roku. Monza sprzyjała charakterystyce bolidu czerwonych, a Singapur stanowi jej kompletne przeciwieństwo. Tor uliczny w azjatyckim kraju miał być prawdziwym utrapieniem dla kierowców zespołu z Maranello, tymczasem zaprezentowali niezwykle mocne tempo. Nie przeszkodził im w tym wyjeżdżający aż trzy razy samochód bezpieczeństwa.
Stratedzy Ferrari znów zaskoczyli
Jeszcze do niedawna na strategicznych decydentów zespołu Ferrari mogliśmy tylko narzekać, tymczasem w Singapurze kolejny raz spisali się znakomicie. Startujący z pole position Charles Leclerc w czasie pierwszego stintu jechał aż o około 13 sekund wolniej od tempa kwalifikacyjnego.
Gdy przyszedł czas na zmianę opon, włoska ekipa nie czekała na ruch Mercedesa, tylko jako pierwsza wezwała swoich zawodników do mechaników. Rozpoczynający z 3. pola startowego Sebastian Vettel wykonał tak dobre okrążenie wyjazdowe, że przypadkowo podciął nie tylko Lewisa Hamiltona, ale także zespołowego partnera – i wysunął się na prowadzenie.
Leclerc był z tego faktu bardzo niezadowolony, co wyraźnie sygnalizował zespołowi przez radio. Moim zdaniem pokazał, że brakuje mu jeszcze trochę dojrzałości i powinien nieco lepiej oswoić się z realiami Formuły 1. Ma na to dużo czasu, jest wszak bardzo młody.
Zwycięstwa Sebastianowi Vettelowi nie odebrały także aż trzy wyjazdy samochodu bezpieczeństwa w drugiej połowie wyścigu. Tym razem był bezbłędny i udało mu się odnieść pierwsze zwycięstwo po aż 392 dniach przerwy.
Mercedes w Singapurze zaskoczył negatywnie zarówno tempem, jak i strategią. Srebrne Strzały odstawały w kwalifikacjach od Ferrari, mimo że okrążenie Leclerca wcale nie było bezbłędne. Posiadały przewagę w warunkach wyścigowych, ale na torze ulicznym jej wykorzystanie sprawiało poważne trudności.
Tym razem strateg Mercedesa James Vowles postawił wszystko na jedną kartę i, sugerując się statystyką, zgodnie z którą w Singapurze zawsze wyjeżdża samochód bezpieczeństwa, przedłużył pierwszy stint Lewisa Hamiltona.
Do neutralizacji nie doszło jednak w optymalnym momencie, czego skutkiem było wypadnięcie pięciokrotnego mistrza świata z podium, bowiem podciął go również Max Verstappen.
Ostatecznie Lewis zajął 4. miejsce. Jeszcze mniej szczęśliwie rywalizacja na torze Marina Bay wyglądała dla Valtteriego Bottasa, który w kwalifikacjach był od niego wolniejszy o aż 0,7 sekundy, a w wyścigu po raz pierwszy po długiej przerwie usłyszał słynne, acz złowieszcze „Valtteri, It’s James…”, przez co nie mógł zyskać pozycji kosztem Hamiltona. Na szczęście dla niego już za parę dni GP Rosji na obiekcie w Soczi, gdzie Bottas zawsze prezentował niezwykle wysoką formę.
Rozczarował mnie Alexander Albon, który zostawał nieco z tyłu za pierwszą piątką, mimo że Leclerc narzucił bardzo ślamazarne tempo. Co prawda dowiózł do mety minimum dla drugiego kierowcy Red Bulla, tj. 6. miejsce, jednak w GP Singapuru przypominał trochę Pierre’a Gasly’ego z pierwszej części sezonu.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie – jakim cudem Ferrari było tak mocne w Singapurze? Peter Windsor wskazuje, iż zawieszenie w czerwonych bolidach zostało dużo lepiej zestrojone pod kątem wyboistej nawierzchni ulicznego obiektu, niż w konstrukcjach Mercedesa i Red Bulla. Mam jednak nadzieję, że do sukcesu przyczyniły się także poprawki przywiezione przez zespół z Maranello – mogłoby to pozytywnie nastrajać przed kolejnymi wyścigami.
Zmarnowana szansa Renault
Po dużym sukcesie na Monzy pojawiły się pogłoski, że dobra forma Renault na tamtejszym torze wynikła nie tylko z jego sprzyjającej specyfikacji, ale również z poczynionych, niewidocznych na pierwszy rzut oka, ulepszeń w bolidzie.
Potwierdzili to w kwalifikacjach w Singapurze, choć duża dawka pecha oraz błędy pozwoliły na jedynie niewielką zdobycz punktową. Daniel Ricciardo został zdyskwalifikowany z sobotniej czasówki, ponieważ system hybrydowy w jego samochodzie przez moment przekazywał na tylną oś zbyt dużo mocy.
Mimo startu z ostatniego pola Australijczyk wciąż dostrzegał szansę na punkty i w związku z tym podejmował duże ryzyko. Jechał naprawdę dobrym tempem i w świetnym stylu wyprzedzał kolejnych zawodników, czując się jak ryba w wodzie na trudnym ulicznym torze.
Niestety, w czasie walki o 7. miejsce na 34. okrążeniu (choć Daniel był jeszcze przed wizytą w boksach) doszło do kolizji z Antonio Giovinazzim, który, jadąc na bardzo zużytym ogumieniu, najwyraźniej nie sprawował pełnej kontroli nad swoim bolidem.
Ricciardo stracił ciśnienie w prawej tylnej oponie i na tym etapie nie mógł nawet marzyć o dobrym rezultacie. Dopiero 14. lokata na mecie w żadnym stopniu nie oddaje jego wysiłków i waleczności.
Więcej szczęścia miał Nico Hulkenberg, który już na 1. okrążeniu popełnił fatalny błąd, zahaczając przednim skrzydłem o bolid Carlosa Sainza. Niemiec musiał od razu odwiedzić mechaników, ale dobre tempo w dalszej fazie wyścigu, liczne manewry wyprzedzenia oraz wyjazdy samochodu bezpieczeństwa pozwoliły mu choć trochę uratować GP Singapuru dla Renault i zdobyć 2 punkty za 9. miejsce.
Przybity Carlos Sainz i szczęśliwy Pierre Gasly
Po znakomitej pierwszej części sezonu Carlos Sainz ma mnóstwo pecha po wakacjach. Trzeci wyścig i znów brak punktów bez winy Hiszpana. Tym razem „Smooth Operator” został uderzony przez Hulkenberga na samym początku.
Jakby tego było mało, mechanicy mieli problem ze zdjęciem sflaczałej opony, wskutek czego kierowca McLarena już na 2. okrążeniu zdublowała go cała stawka. Nadzieję przywrócił pierwszy samochód bezpieczeństwa i możliwość oddublowania. Dobre tempo pozwoliło Carlosowi zająć 12. miejsce. Zdobycz dla zespołu z Woking zmaksymalizował Lando Norris, plasując się na 7. lokacie. Dla młodego Brytyjczyka było to GP nieco bez historii.
Do pochwał w tym sezonie nie przywykł Pierre Gasly, jednak w Singapurze miał naprawdę niezły wyścig. Sukces pomogła osiągnąć nietypowa strategia – Francuz jako jedyny wystartował na twardych oponach, a późna zmiana na miękkie pozwoliła jechać dobrym tempem w drugiej fazie niedzielnej GP, co dało 8. miejsce na mecie.
Z pewnością niezadowolony jest Daniił Kwiat, bowiem w odkuciu się za nieudany wyścig we Włoszech tym razem przeszkodziły mu przyspieszona degradacja średniego ogumienia, na którym startował, oraz kolizja z Kimim Raikkonenem, kiedy to na 49. okrążeniu Fin nie zauważył odważnego manewru atakującego po wewnętrznej zakrętu nr 1 Rosjanina.
Kontrast między rezultatami obydwu kierowców można było zauważyć także w Alfie Romeo. Podobnie jak Carlosa Sainza, po wakacjach pech prześladuje Kimiego Raikkonena. Dla odmiany za kiepskie wyniki pretensje powinien mieć on niemal wyłącznie do siebie – tak jak w Singapurze, gdzie w starciu z Kwiatem połamał przednie zawieszenie i spowodował trzeci wyjazd samochodu bezpieczeństwa. Miejmy nadzieję, że fiński weteran wróci do dobrej formy z pierwszej części sezonu.
Drugi wyścig z rzędu nieźle zaprezentował się Antonio Giovinazzi, aczkolwiek i tak zgubił część punktów. Przedłużony pierwszy stint na średnich oponach pozwolił mu nawet przez chwilę jechać na prowadzeniu, ale zespół zbyt długo nie wzywał go do boksu.
Jazda na mocno zużytym komplecie ogumienia utrudniała Włochowi jazdę, czego skutkiem była kolizja z Ricciardo na 34. okrążeniu i utrata wielu pozycji. Część z nich odzyskał i ostatecznie uplasował się na 10. lokacie.
Tym razem nawet Kubica się pomylił
W sobotniej czasówce znów obserwowaliśmy niemoc Williamsa, mimo że tor Marina Bay miał być bardziej sprzyjający od Spa i Monzy. Z pewnością stratę do przedostatniego zespołu zawyża kwestia tego, iż obaj zawodnicy ekipy z Grove wykonali zaledwie po jednym okrążeniu kwalifikacyjnym.
Tym razem nawet znany ze zdrowego rozsądku i pesymistyczno-realistycznego podejścia Robert Kubica pomylił się, oceniając, że w niedzielę będą w stanie nawiązać walkę z jednym zespołem.
Nie byli w stanie. Tempo bolidu Williamsa znów wyglądało najgorzej, a dobre czasy George’a Russella wynikały wyłącznie z jazdy na zaskakująco wydajnych oponach twardych już od 2. okrążenia po tym, jak zaistniała konieczność zmiany przedniego skrzydła. Trzeba zaznaczyć, że George słabo wystartował, a gdy odpadł na 34. okrążeniu, nie uczynił wszystkiego, by temu zapobiec.
Z kolei Robertowi należą się ogromne pochwały za piękną obronę przed szybszymi samochodami oraz manewr wyprzedzania na Kevinie Magnussenie – a wszystko to z kontuzją barku. Nie każdy kierowca byłby w stanie przejechać najbardziej wyczerpujące GP w sezonie w takich okolicznościach. Niektórzy wielokrotni mistrzowie świata brali pod uwagę rezygnację z udziału w weekendzie wyścigowym, gdy przeszkodę stanowił zaledwie katar.
Zespołem, z którym Williams miał rywalizować, był Haas. Jednak ku mojemu zaskoczeniu obydwaj kierowcy amerykańskiej ekipy momentami kręcili się w okolicach niewielkich punktów.
Ostatecznie znów zabrakło tempa, a ponadto – w przypadku Magnussena odpowiedniej strategii, zaś u Romaina Grosjeana dobrego startu i ogłady wyścigowej, bowiem to Francuz wyeliminował Russella, powodując pierwszą neutralizację.
Podwójna klęska na przestrzeni kilku okrążeń
W bardzo złych nastrojach po GP Singapuru musi być zespół Racing Point, ponieważ przed nosem przeszła im szansa na solidne wzbogacenie dorobku punktowego.
Tempo wyścigowe Sergio Pereza i Lance’a Strolla było przyzwoite i mimo przedzierania się z końca stawki na półmetku jechali na dość wysokich pozycjach. Do pierwszego zgrzytu doszło na 41. okrążeniu – młody Kanadyjczyk zahaczył o ścianę, uszkadzając przednie skrzydło i przebijając oponę. Pozbawiło go to szans na dobry rezultat i ostatecznie zajął 13. miejsce.
Z kolei już na 43. okrążeniu rywalizację zakończył Sergio Perez. W bolidzie Meksykanina doszło do wycieku oleju i musiał on natychmiastowo zatrzymać się na torze – wywołał tym drugi wyjazd samochodu bezpieczeństwa.
Forma Racing Point wzrosła po ostatnich poprawkach, jednak wykrzesanie z nich pełni potencjału nie przychodzi łatwo. Zbliżające się wyścigi historycznie niekoniecznie sprzyjały specyfice różowych bolidów, więc będzie to dla nich prawdziwy test.
Jaromir Wojakowicz