„Szybki kierowca samochodowy nie ma szans być szybkim motocyklistą – jeśli mówimy o światowym poziomie. Kiedy Valentino Rossi lub Marc Marquez wsiądą do samochodu, będą od razu bardzo szybcy. Jeśli jednak Loeb wsiądzie na motocykl, nie będzie nawet na poziomie krajowym” – mówi w naszym wywiadzie Kuba Przygoński. Zapraszam do przeczytania wywiadu Iwony z naszym kierowcą.
Pytanie: Zaczynałeś od motocykla, ale marzyłeś też o gokartach. Dalej Cię do nich ciągnie?
Kuba Przygoński: W tej chwili gokarty to już dla mnie przeszłość. To świetny element treningu, ale sportowo już dawno nimi nie jeździłem. Kiedy byłem mały, gokarty były ciekawe, ale 20 lat temu w Polsce nie było gdzie nimi jeździć. Zaczynałem od motocykla, bo motocykl motocrossowy czy terenowy miał wtedy więcej możliwości treningowych i dzięki temu było mi łatwiej ćwiczyć. Bardziej podobała mi się jazda motocyklem crossowym niż gokartem.
Jesteś zadowolony z kierunku, który obrałeś? Robert Kubica musiał poświęcić wiele i wyjechał samotnie, jako dziecko, do Włoch.
Robert nie miał wyjścia, bo wtedy w Polsce – tak jak wspominałem – nie było, gdzie jeździć na gokartach. Na szczęście, dla mnie treningi na motocyklu były możliwe. Nie miałem możliwości finansowych, żeby wyjechać do Włoch – to był bardzo duży koszt. Nie jest łatwo się tam znaleźć.
Jestem zadowolony z tego kierunku, który obrałem. Cieszę się, że miałem sposobność jazdy na motocyklu. Ta historia jest fajną przygodą i dużo się dzięki niej nauczyłem. Dzisiaj to wszystko bardzo przydaje mi się na Dakarze, bo duch motocyklisty jest ważny w tym rajdzie. Warto być najpierw motocyklistą, a dopiero potem wsiąść do auta, bo wtedy inaczej się tam odnajdujesz.
Mówiłeś kiedyś, że motocykl lepiej przygotowuje ciało do takich rajdów. Kiedy wsiadasz do auta, zsiadając z motocykla, jesteś lepiej przygotowany fizycznie.
Tak, na pewno. Motocykl jest dużo trudniejszy technicznie od samochodu, zwłaszcza jeśli Twoim celem jest bardzo szybka jazda. Dlatego bardzo wielu motocyklistów jest w stanie wsiąść do samochodu i zaskoczyć prędkością. W drugą stronę to już nie działa. Szybki kierowca samochodowy nie ma szans być szybkim motocyklistą – jeśli mówimy o światowym poziomie. Kiedy Valentino Rossi lub Marc Marquez wsiądą do samochodu, będą od razu bardzo szybcy. Jeśli jednak Loeb wsiądzie na motocykl, nie będzie nawet na poziomie krajowym. Motocykl terenowy jest fizycznie bardzo wymagający, więc jeśli na nim jeździsz, jesteś silniejszy. W samochodzie masz wyzwania innego rodzaju. Masz zespół, który składa się z wielu osób, z którymi musisz współpracować, ustalać strategię i musicie się dogadać. W aucie jest więcej myślenia koncepcyjnego niż prawdziwego ścigania.
Skąd pomysł na drift? Powiedziałeś kiedyś: „Dyscyplina jest stosunkowo nowa, sam ją współtworzę, bo jestem w niej od początku”.
Drift to młoda dyscyplina w motorsporcie, ma około 10 lat.
W samej Japonii jest od lat 70.
Tak, w Japonii pojawiła się w latach 70., ale to nie był drifting z prawdziwego zdarzenia. Wtedy samochody nie jeździły jeszcze po prawdziwych torach, które byłyby do tego przygotowane. Prawdziwy drifting to w Polsce 10 ostatnich lat i to jest krótki czas. Ścigam się w drifcie od samego początku. Rozwijam tę dyscyplinę w Polsce i dobrze to działa. Lubię ten sport, bo to są mocne samochody, które można też spotkać na drogach. Auta w drifcie mają potężną moc, dużo elementów aerodynamicznych zwiększających szybkość i przyciągają wzrok. Mają tlenek nitro (w tuningu samochodowym, stosowany jest podtlenek azotu. Wtryskiwany do układu dolotowego lub do cylindrów, daje gwałtowne zwiększenie mocy silnika – przyp. I. H.), który także jest ciekawy i technicznie potrzebny, aby maszyna była szybka. To wszystko podoba się ludziom. W naszym kraju drift jest znaczącą dyscypliną, a potwierdza to chociażby duża liczba kibiców na zawodach.
Podczas ostatnich Driftingowych Mistrzostw Polski zająłeś drugie miejsce i przegrałeś o włos. Dlaczego?
Cóż, zawody to zawody. W drifcie jest ocena sędziego, z którą można się zgadzać albo nie. Nie wszyscy z zawodów wracają zadowoleni. Taki jest ten sport. Nie ma na razie innego pomysłu na zastąpienie oceny sędziowskiej, bo w driftingu nie jest mierzony czas przejazdu.
Drugie miejsce bardzo bolało?
Zawsze boli. Walczyliśmy o mistrza Polski. Zeszły rok był dla mnie trudny, bo mieliśmy awarie samochodu spowodowane dużą ilością modyfikacji. Rzeczy, które się wcześniej nie psuły, na przykład wahacze i drążki kierownicze, zaczęły się giąć. Zanim do tego doszliśmy, dwa starty mieliśmy „w plecy”.
Śledząc Twoje wypowiedzi, wydaje mi się, że drift jest dla Ciebie na drugim miejscu, a Dakar na pierwszym.
Tak. Nie staram się nawet porównywać – tych konkurencji. Dakar to najważniejsza dyscyplina. Dbam o to, aby jak najwięcej siedzieć w samochodzie sportowym i wszystko robię po to, żeby na Rajdzie Dakar być najszybszym zawodnikiem. Dlatego cały rok się ścigam. Jeżdżę na zawody Pucharu Świata, na zawody pustynne, gdzie najważniejsze jest doświadczenie. Dodatkowo startuję w Driftingowych Mistrzostwach Polski, ponieważ dobrze szkolą i dają potężną dawkę adrenaliny. Jeśli w ten sposób przejadę cały sezon, to jestem lepszym kierowcą pod każdym względem. Na Dakarze walczę z potężnymi nazwiskami – Alonso, Loeb, Sainz, Peterhansel, Nasir al-Atijja. To kierowcy, którzy ścigają się dłużej niż ja żyję. Żeby się z nimi mierzyć, muszę dużo jeździć.
Na ostatnich Mistrzostwach Driftingowych złamałeś sobie kciuk, co nie ułatwiło Ci rywalizacji.
Na ostatniej rundzie Driftingowych Mistrzostw Polski, gdzie walczyłem o mistrza Polski, jeden z zawodników uderzył w mój samochód, dotykając przedniego koła w moim wozie. Koło od razu się odwinęło i przez tę siłę kierownica się odkręciła, uderzając mnie w kciuk. Jak się okazało, został złamany. Zatrzymałem samochód, aby sprawdzić, co się stało i przy okazji go nastawiłem. Wszedł od razu na swoje miejsce, z czego bardzo się cieszę (śmiech). Rywalizację kontynuowałem z tą kontuzją. W większości przypadków adrenalina sprawia, że nie czujesz bólu – więc nie miałem z tym większego problemu i skończyłem całe zawody. Następnego dnia rano leciałem do Maroko, więc nie miałem okazji pójść do lekarza, a kciuk nie miał czasu się zregenerować.
Pierwszy tydzień ostatniego Dakaru był dla Ciebie najgorszym początkiem z możliwych – 38. miejsce w generalce i ponad 8 godzin straty do pierwszego miejsca. „Byliśmy smutni, wkurzeni, podłamani, bo cały rok przygotowań wyparował na tym 150. kilometrze pierwszego etapu. Ale szybko się otrząsnęliśmy i zaczęliśmy walczyć, żeby jednak do mety dojechać” – to Twoje słowa opisujące ten etap. Co masz w głowie na początku takiego zdarzenia i jak się podnosisz?
Jak na 150. kilometrze masz awarię techniczną, to nie ma co się oszukiwać, wszystko szlag trafia. Wściekłość jest maksymalna. Jeśli jednak jesteś na środku pustyni, to musisz coś robić. Siedzenie z założonymi rękami nie jest dobrym rozwiązaniem. My zaczęliśmy wyciągać skrzynię biegów i przygotowywać samochód na przyjazd ciężarówki serwisowej. Takie działania, metodą małych kroków, dają nadzieję – powoli, ale do przodu. Następnego dnia zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza pozycja nie jest idealna. Pomyśleliśmy jednak, że przejedziemy rajd, bo to nas nauczy czegoś nowego. Kolejnego dnia mieliśmy 2. albo 3. miejsce na odcinku, więc byliśmy zadowoleni z tego wyniku – i tak się nakręcaliśmy z dnia na dzień. Teraz, z perspektywy czasu dobrze wspominam ostatni Dakar. Myślę sobie: dobrze, że go przejechałem, bo wiemy, na czym polegał i jaki będzie w przyszłości. To jest nasza przewaga na przyszłość.
I znowu dojechałeś do mety!
Tak. Ścigaliśmy się do samego końca ze wszystkimi i dzięki temu wiemy, jakie mieli tempo. Dzięki temu wiemy również, że nasze tempo było dobre. Zazwyczaj jest niestety trudniej niż łatwiej i trzeba sobie z tym poradzić.
Podczas Dakaru było kilka sytuacji, w których musieliście coś naprawić. Jak bardzo na trasie może pomóc wiedza mechaniczna?
Kiedy ścigałem się na motocyklu, przez pierwsze lata sam dokonywałem napraw i wtedy bardzo dużo się nauczyłem. Jestem absolwentem Politechniki Warszawskiej, mam tytuł inżyniera – to też pomaga. Zawodnicy mają do tego różne podejście. U niektórych to pilot ma być dobrym mechanikiem i tylko on zajmuje się takimi sprawami. Ja uważam, że jeśli na trasie jest problem, to zarówno pilot, jak i ja powinniśmy działać razem. Działając jako drużyna, szybciej rozwiążemy problem i możemy jechać dalej. Nie brałem udziału w szkoleniach czy kursach. Wszystko, co wiem i umiem – to tylko moje doświadczenie. Przed zawodami mamy oczywiście szkolenie mechaniczne, dzięki któremu dowiadujemy się większości podstawowych rzeczy, ale nigdy nie ćwiczyliśmy wymiany skrzyni biegów, bo to zbyt skomplikowane. Mechanicy są w stanie zmienić skrzynię biegów w godzinę, a my straciliśmy na to 6 godzin. Ja z pilotem nigdy nie zrobilibyśmy tego tak szybko jak mechanicy, którzy robią to regularnie. Poza tym, na trasie nie mieliśmy skrzyni biegów na wymianę i musieliśmy czekać na nią aż 5 godzin. Istotnym faktem dla mnie jest to, że podczas wszystkich zawodów udało mi się do tej pory dojechać do mety, oprócz Baja Italia w zeszłym roku. Na mecie byliśmy zawsze dzięki umiejętnościom i dzięki temu, że się nie poddawaliśmy.
Jak wybierasz pilota? Czy jego umiejętności techniczne mają znaczenie?
Z jednej strony tak, a z drugiej najważniejsze jest to, żeby miał umiejętności nawigacyjne. Jeśli ma doświadczenie nawigacyjne, to ma także umiejętności mechaniczne. Pilot, który doszedł do wysokiego poziomu nawigacyjnego, musiał mieć także dużo przygód mechanicznych. Jedno wynika z drugiego.
Jak Wam się pracuje z Timo Gottschalkiem?
Mamy za sobą rok współpracy. Myślę, że jest dobrze i jesteśmy zgraną paczką. Czasami musimy się trochę pogniewać, ale zawsze się jednak godzimy (śmiech). Na ostatnim Rajdzie Dakar miałem już dosyć i powiedziałem: „dobra Timo, to wszystko jest już bez sensu”. Timo mnie uspokajał i zachęcał mnie do dalszego działania. Powiedział, że naprawimy to, będziemy jechać dalej i damy radę. I na tym to chyba polega, że jedna osoba stanowi wsparcie dla drugiej i RAZEM dojeżdżamy do mety.
Mówiłeś kiedyś, że Timo jest spokojniejszy niż Tom Colsoul, Twój poprzedni pilot.
Tak, Timo jest spokojniejszy i bardziej wyważony. Tom był gadatliwy (śmiech). W samochodzie jednak Timo spisuje się jak trzeba.
Robert Kubica niedawno powiedział o pilotach: „Pilotom rajdowym musi coś nie stykać w głowie. W pozytywnym sensie. Są bardzo niedoceniani i należy im się wielki szacunek, bo to szaleństwo w niektórych obszarach”. Jak Ty postrzegasz pilotów i czy myślisz, że mógłbyś być pilotem?
Pilot musi być szalony. Mówiąc szczerze, bałbym się siedzieć na fotelu pasażera. Może sam ze sobą dałbym radę, ale z innymi zawodnikami bałbym się siedzieć – a piloci dają radę! Gdy naprawdę jest szybko i niebezpiecznie, nawet nie pisną słowem, tylko czytają notatki i podają komendy. Dlatego zgadzam się, pilot musi być szalony i mocno zwariowany.
Czym na co dzień się poruszasz?
Toyotą Prius, wozem hybrydowym. Wiem, że do mnie nie pasuje, ale nie przywiązuję wagi do samochodu, który służy mi na co dzień. Również dlatego, że nie lubię zwracać na siebie uwagi. Dzięki temu zapewniam sobie prywatność. Oczywiście, wsiadając do fajnego i szybkiego samochodu, masz więcej adrenaliny i przyjemności. Ja tej energii i adrenaliny mam dużo w weekendy, bo poruszam się wtedy autami, które są ekstremalnie szybkie – więc na co dzień już jej nie potrzebuję.
A jak się kiedyś skończy ściganie, skąd weźmiesz adrenalinę?
Nie ma problemu, zawsze się coś wymyśli (śmiech). Na szczęście, w Dakarze mogę się ścigać długo. Patrząc na Carlosa Sainza, który w tym roku wygrał Dakar, mam czas. Jeszcze drugie tyle przede mną! Na razie jestem w środku mojej kariery, w środku akcji i myślę tylko o tym, co zrobić, żeby być jeszcze szybszym zawodnikiem.
Lubisz latać samolotami?
Nie, nie lubię. Mam dyskomfort związany z lataniem i nie cieszy mnie to, że muszę tyle latać. W tamtym roku aż 30 dni spędziłem w samolocie i nie było to fajne uczucie. Natomiast same samoloty są super, lotnictwo mnie interesuje. Mam znajomych, którzy są pilotami i nakłaniają mnie, żebym kiedyś poszedł w tę stronę i został pilotem. Podobają mi się też same procedury lotnicze. Ja sam jednak nie muszę siedzieć w tym samolocie.
Jesteś już bardzo długo z PKN Orlen. Powiedz na koniec, jak tak współpraca się układa?
Współpraca z PKN Orlen jest dla mnie czymś, co pozwala mi się ścigać, realizować mój plan sportowy i reprezentować Polskę na świecie. Na Dakarze jesteśmy bardzo potężni jako Orlen Team, jako Polska – i to jest coś wielkiego. Zbudowanie takiego szacunku dla Polaków, na takich zawodach, wymaga lat i razem z PKN Orlen się to udało. Nasza współpraca działa bardzo dobrze, również teraz, kiedy jest bardzo trudny okres dla wszystkich. Sam prezes Obajtek ostatnio mówił, że trzyma za nas kciuki i wszystkich nas przechowa pod swoim parasolem. To jest wielka rzecz.
Kwestionariusz blogowy:
– O czym chciałbyś zapomnieć?
Na pewno nie o awarii na Dakarze, bo dała mi cenną lekcję. O, już wiem! Chcę zapomnieć o tym, że wszedłem w zimie do jeziora, bo jednak morsem nie jestem (śmiech).
– Najlepsze wspomnienie z dzieciństwa, związane z motorsportem?
Pierwsze zawody motocrossowe, w których wystartowałem. Miałem 13 lat.
– Czego mógłbyś nauczyć innych?
Tego, że nie można się nigdy poddawać.
– Ile śpisz godzin na dobę?
Teraz 8 godzin, a jak są zawody to 6–7 godzin. Sen to najlepsza regeneracja i sportowiec musi dużo spać.
– Najdziwniejsze miejsce, na którym spałeś?
W Boliwii, w sali gimnastycznej.
– Jak najłatwiej sprawić Ci przyjemność?
Spotkaniem ze znajomymi.
– Co Cię irytuje?
Denerwują mnie kierowcy, którzy się bez sensu złoszczą na drodze, bo ktoś jedzie za wolno albo za delikatnie. Ja jestem spokojny i jak widzę, że ktoś się zagapi, to tylko lekko trąbię, żeby sobie ruszył. Jeśli mi jednak ktoś pokazuje nie wiadomo co przez okno, to wtedy mnie irytuje.
– Najpiękniejszy kraj, w którym byleś?
Filipiny.
– Morze czy góry?
To i to.
– Ulubiona dyscyplina na olimpiadzie?
Lubię lekkoatletykę, zwłaszcza bieganie.
– Jak pachnie zwycięstwo?
Jak potężna radość i potężna duma wewnątrz. Dla mnie to niekoniecznie pierwsze miejsce, ale to, co czujesz w środku – dla kogoś może to być 10. miejsce, bo nigdy wcześniej takiego nie zajął.
– Czego nie umiesz, a chciałbyś się nauczyć?
Dużo rzeczy chciałbym się nauczyć. Surfingu!
– Ulubiony zespół muzyczny?
Parov Stelar.
– Jest jakiś samochód, którego nie masz, a chciałbyś mieć w przyszłości?
Oj, można dużo fajnych wybrać… Gustuję głównie w starszych autach, tych z lat 80–90.
– Oglądasz seriale? HBO, Netflix?
Na HBO Westworld, a na Netflix też jest kilka fajnych.
– Rozpoznają Cię już ludzie na ulicy?
Tak, zdarza się.
– Masz ulubionego kierowcę F1 lub rajdowego?
Loeb.
– Co poprawia Ci humor?
Bieganie, na przykład na 10 km.
– Komu zawdzięczasz to, gdzie jesteś teraz?
Mojemu dziadkowi, rodzicom i żonie.
Iwona Hołod