Czym jest WEC i co się robi w Le Mans chyba nie trzeba nikogo tutaj uświadamiać. O ile jednak rzeczywistość (czy raczej: teraźniejszość) jest nam znana, o tyle wpadła w moje ręce książka opowiadająca o czasach minionych – a ściślej o 24-godzinnym wyścigu we wspomnianym Le Mans w 1966 roku. No, a w zasadzie przede wszystkim o tym, co działo się przed owym wyścigiem, czyli o rywalizacji Henry’ego Forda II i Enzo Ferrariego o palmę pierwszeństwa w najważniejszym wyścigu ówczesnego motorsportowego świata.
Z jednej strony: Enzo Ferrari. Wizjoner z Maranello. Człowiek, który zbudował od podstaw motoryzacyjną legendę, triumfującą w wielu europejskich zawodach. Z drugiej: Henry Ford II. Wnuk „tego” Forda, prezes koncernu, pragnący zainwestować z pompą w motorsport, by święcić triumfy, które przełożą się na sprzedaż kolejnych modeli. W jaki sposób? Najoczywistszy – wystarczy pokonać samochody ferrari, dalej pójdzie jak po maśle!
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić – znacie to powiedzenie? Henry Ford II zdecydowanie nie znał, przez co podbój Europy kosztował go kilka lat wyrzeczeń, prób i wtopionej kasy. Co z tego wynikło? Sprawdźcie sami – albo na kartach Wikipedii, albo właśnie podczas lektury tej książki 😉
Powiem tak – „Szybcy jak diabli” to kawał wciągającej, fascynującej literatury faktu, rzucającej światło dzienne na szalone lata sześćdziesiąte, zupełnie odmienne jeśli chodzi o motoryzację, niż czasy współczesne. Samochody reklamowane jako pokój gościnny na kółkach. Wyścigi napędzające sprzedaż modeli seryjnych, bo skoro auto jest w czymś najlepsze – a to „coś” to przypadkiem prędkość, emocje, krew, pot, łzy, wyścig i cokolwiek jeszcze dopowiecie – to każdy chce je mieć. To intrygująca opowieść o dwóch zawziętych facetach, którzy w zupełnie odmienny sposób postanowili udowodnić swoją wyższość, a zarazem historia śmiałków, którzy w drodze po to zwycięstwo narażali własne życie, próbując jeździć jak najszybciej bestiami na czterech kołach. To hołd tym, którzy zginęli na torze w czasach, gdy zawody były B jak brawurowe, B jak błyskawiczne, B jak budzące zainteresowanie, ale z pewnością nie B jak bezpieczne.
Tym zaś, którzy po lekturze będą czuli niedosyt – podobnie, jak ja – polecam zaopatrzenie się w nagrodzony dwoma Oscarami film „Le Mans ’66”, a potem dwuipółgodzinny seans. Sam nie mogę się doczekać 😉 Tymczasem na Netflixie ponownie dostępny jest film dokumentalny „24-godzinna wojna„, do którego obejrzenia się przymierzam, więc recenzji tej produkcji spodziewajcie się niebawem.
Przemysław Garczyński