Krytyka na zespół Williams wylewa się dziś zewsząd. I poniekąd jest ona uzasadniona. Fatalne zarządzanie zespołem, opóźnienia w konstrukcji bolidu na testy i wreszcie dostarczenie swoim kierowcom, w tym Robertowi Kubicy, fatalnie prowadzącego się auta. Do tego dobór kierowców na podstawie zasobności portfela ich sponsorów. To tylko najbardziej widoczne z grzechów teamu, który ma ich na koncie niezliczoną liczbę. To wszystko składa się na obraz zespołu nurzającego się w głębokim kryzysie.
„Jak widzicie, Claire Williams niestety zachowała ojcowskie nawyki i można się zastanawiać, czy powinna być na tym stanowisku. Może Williams potrzebuje restrukturyzacji na poziomie managementu? To styl zarządzania z lat 70-tych i 80-tych – rządy terroru. Szkoda, ponieważ ludzie muszą mieć motywację i rozwój osobisty bo pracują od rana do wieczora.” – mówi dla francuskiej edycji magazynu Motorsport były kierowca m.in. ekipy Williams Ralf Schumacher.
Niepochlebnie o ekipie z Grove wypowiada się też dziennikarz od lat związany z F1, Maurice Hamilton: “Wiadomo, że powroty zawsze bywają trudne, ale teraz jest jeszcze gorzej ze względu na niekompetentny zespół. Ocena poczynań Kubicy nie będzie możliwa z powodu jego walki na końcu stawki, spowodowanej fatalnym samochodem”.
Swoje dorzuca też Nate Saunders: “Bardzo cieszyłem się na powrót Kubicy, ale kiedy już się doczekałem, to zrozumiałem, że to będą całoroczne tortury, bo ten samochód Williamsa to jakaś parodia”.
I z tymi słowami nie ma co dyskutować. Williams przygotował paskudne wręcz auto na sezon 2019, które praktycznie odbiera szanse kierowcom ekipy na równorzędną walkę w środku stawki. Co gorsza, Georg Russel stwierdził po Australii, że większych poprawek raczej nie będzie aż do lata tego roku. Nie jest to na pewno optymistyczna dla polskich kibiców perspektywa.
W całym tym potoku gorzkich słów jakie spadają na zespół (i są całkowicie zasłużone), nie można jednak zapominać co to za team. Williams odgrywa szczególną rolę w tym sporcie już przeszło 50 lat, a jako obecna struktura, Williams Racing od ponad 40. Odniósł 114 zwycięstw w wyścigach i 9 w klasyfikacji konstruktorów. W jego barwach, kierowcy aż 7-krotnie zdobywali tytuł Mistrza Świata. Jeździły tam takie sławy jak Ayrton Senna, Alain Prost, Keke Rosberg czy Nigel Mansell. Sir Frank Williams, który na pewno ma na córkę Claire (obecnie „szefującą” ekipie) wpływ w kwestiach zespołu i „jego ludzie” już nie raz udowodnili, że potrafią radzić sobie z ciężkimi sytuacjami i wychodzić z kryzysów. Było tak chociażby w końcówce lat 70-tych, kiedy interesy pierwszego założonego zespołu, Williams prowadził… z budki telefonicznej. Także lata 80-te były trudne dla zespołu z Grove. Pieniędzy wciąż brakowało, a ekipę ratowały liczne kontrakty sponsorskie, chociażby z bliskowschodnim potentatem lotniczym Saudia Airlines, czy powiązanym z rodziną Bin-Ladenów, konsorcjum Albilad. Jakby nieszczęść było mało, w 1986 roku Frank miał wypadek samochodowy, który na stałe przykuł go do wózka inwalidzkiego. Dość przewrotnie, kiedy suma nieszczęść się kumulowała, największe sukcesy zespołu miały dopiero nadejść. Po czterech tytułach mistrzowskich zespołu w latach 80-tych, zespół zdominował rywalizację w F1 u progu ostatniej dekady XX wieku. Zdobyli 5 kolejnych tytułów mistrzowskich i zespół stał się jednym z symboli Formuły 1.
Teraz wprawdzie Sir Frank usunął się w cień, a Patrick Head czy Virginia – żona Franka, współtwórcy tej legendy, nie pracują już przy zespole, nazwa Williams wciąż kojarzy się z sukcesami w F1. Dziś, kiedy team z Grove dostarczył kierowcom tak tragiczne do ścigania się auto, może zabrzmieć to jak herezja, ale gdzieś tam wewnątrz powinniśmy cieszyć się, że Robert jest częścią takiej marki, a nie np. zespołu Racing Point czy Haas.
Wiem, że w tak ciężkiej sytuacji, pocieszanie się historią jest głupie, ale tonący brzytwy się chwyta…
Piotr Ciesielski