Nie sądzę, abym był w tym wyjątkiem, ale nawet jeżeli inni producenci będą robić lepsze, szybsze czy ładniejsze samochody, to i tak, moim pierwszym wyborem „gdy wreszcie wygram w Lotto”, będzie Ferrari (model zależny od wielkości kumulacji). Historia tej stworzonej praktycznie bez reklamy legendy sportów motorowych pozwala na nowo odkryć ducha motorsportu, który w dzisiejszym świecie pieniędzy i pay-driverów zbyt często jest zatracany.
Nie tak dawno ktoś z Was życzył mi okazji do pisania kolejnej recenzji. Nie spodziewałem się, że nadejdzie ona tak szybko. Harlekinów nie czytam, na komedie romantyczne mam coraz mniej czasu, ale po lekturze tej książki, jakoś tak melancholijnie mi się zrobiło. Przyznam szczerze, że zaczynając książkę czekałem przede wszystkim na fragmenty dotyczące Formuły 1. Ale równie ciekawe, a może nawet ciekawsze, okazały się te nie związane z królową motorsportu, a te dotyczące bezpośrednio Enzo Ferrariego i początków jego firmy.
Książka jest spisana w formie wywiadu Leo Turrini z Piero Ferrarim, synem Enza. Czytałem już opinie, że niektórym to przeszkadza. Mnie było to raczej obojętne, a może nawet forma wywiadu dynamizowała opowieść, choć jednocześnie widać pewien nieład w zadawaniu pytań, które jednak same w sobie są dociekliwe. Co dla mnie ważne, Piero nie idealizuje (zbytnio) swojego ojca i potrafi spojrzeć na niego krytycznym okiem.
Książka bardzo szybko przenosi nas w klimat dawnych Włoch, który osobiście lubię. Jeszcze bardziej lubi go moja Żona, którą w trakcie czytania pierwszych 10 stron wołałem 3 razy by przeczytała kilka fragmentów książki.
Te przenosiny w czasie do Włoch mają swój urok, ale powodują nieco problemów takim jak ja, którym z historią polityczną nie po drodze. Jest zatem nieco nazwisk, które czytałem pierwszy raz, ale być może ta konieczność edukacji naprędce w Google przyda mi się do czegoś w przyszłości. Dowiedzieć więcej można się również o inżynierach i szefach Ferrari, odgrywających ważną rolę w działalności ekipy.
Wywiad nie skupia się na żadnym okresie, „liźnięte” są w niej zagadnienia z całej aktywności zawodowej (i nie tylko takiej) Enzo Ferrari. Jeżeli miałbym wskazać jeden, dominujący aspekt całej książki, to unikalny styl pracy człowieka, który stworzył jedną z najbardziej legendarnych marek samochodów. Bywający codziennie w domu na obiad, będący raz w życiu w Rzymie, przyjmujący w swoim królestwie w Maranello papieża, prezydenta czy premierów. Taki był Enzo Ferrari. Jednocześnie był również jak wymagający ale kochający ojciec dla swoich pracowników, któremu na sercu leżał los fabryki i lokalnej społeczności.
To w pewnym sensie również książka „coachingowa” – jak osiągnąć sukces i być szanowanym. Te fragmenty bardzo mi się podobały.
Bardzo dużo miejsca poświęca się tu również kierowcom, ale nie tyle ich stylowi jazdy czy czasom, ale osobowości. Dowiadujemy się z kim negocjował Enzo, kto był „idealnym pracownikiem”, kto krnąbrnym i niewdzięcznym, a kto prowadził zbyt luźny tryb życia. Nie ma w tym jednak oczerniania kierowców, a zwyczajny opis zdarzeń. I tak dowiadujemy się znacznie więcej o Niki Laudzie, Gillesu Villeneuve czy Alberto Ascarim. „Smaczków” z Formuły 1, nie tylko dotyczących kierowców jest w tej książce wiele.
Trzeba przyznać, że ta rozmowa bywa czasem nieco chaotyczna i trzeba dobrze się pilnować, by nie zgubić wątku, który nagle urywany jest przez pytanie o inną kwestię, która wyszła przy okazji wypowiedzi Piero Ferrari.
W tej książce też nie brakuje polskiego wątku. Ale nie chodzi o krakowskiego kierowcę, a o „krakowskiego”… Papieża. Bardzo ciekawy jest opis wizyty Jana Pawła II w Maranello, która odbywała się na torze Fiorano i pytania Karola Wojtyły, dlaczego ma jechać „papa mobile” zamiast Ferrari (udało się je na szybko załatwić, prowadził Piero). Jest również wspomnienie wizyty polskich piłkarzy u Jana Pawła II ze Zbigniewem Bońkiem na czele. Enzo Ferrari, mimo że sam nie był zbyt religijny, bardzo szanował polskiego Papieża.
„Ojciec zaprosił polskich piłkarzy do siebie i w mowie powitalnej wspomniał o wydarzeniach na placu świętego Marka w maju 1981 roku, kiedy Ali Agca próbował zastrzelić Jana Pawła II. Powiedział, że w dniu zamachu, kiedy dowiedział się o nim z telewizji zrobił dwie zupełnie niezwykłe dla siebie rzeczy: rozpłakał się i zaczął się modlić. […] tata szczerze podziwiał tego polskiego duchownego. Dostrzegał jego wielkie zalety, w tym niezwykłą umiejętność komunikacji z ludźmi. I uważał na to, co mówi. I co robi.”
Czego jeszcze dowiadujemy się z tej książki?
– Kto ośmielił się przyjechać do Enzo Ferrari autem… Maserati
– Dlaczego Piero, syn Enzo, zarabiał mniej od swoich kolegów na identycznym stanowisku
– Jak blisko był Valentino Rossi podpisania kontraktu na starty w F1
– Dlaczego nie doszło do fuzji Ferrari z Fordem
– Dlaczego Enzo nie kupił całej firmy Maserati za… 100 lirów
– Kiedy rozmawiali z Jamesem Huntem, a kiedy z Ayrtonem Senną
– Dlaczego Enzo Ferrari z premedytacją nie zatrudniał włoskich kierowców
– Dlaczego Ferrari budowało auto do wyścigów IndyCar i czemu ten samochód nie przejechał nawet kilometra
I choć dla wytrawnych czytelników jest to „pozycja na jeden wieczór”, to chyba kibice Formuły 1 muszą uznać ją za pozycję obowiązkową, po której z pewnością liczba kibiców Ferrari wzrośnie. I chyba słusznie.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa SQN, dostępna jest w księgarniach od 18 kwietnia.