:
Grand Prix Brazylii było dla dwóch kierowców preludium tego, co może ich czekać w przyszłym sezonie, gdy będą regularnymi kierowcami wyścigowymi Formuły 1.
Lawson liczył
Bardzo intensywny wyścig zaliczył Liam Lawson. Kierowca, który jest niemal pewny angażu w przyszłym roku w ekipie RB startował z czołówki, a jego auto spisywało się naprawdę dobrze na mokrym torze.
Lawson zaliczył jednak kilka wpadek w wyścigu i sam przyznaje, że niejednokrotnie był bliski zakończenia rywalizacji.
„Prawie rozbiłem się prawdopodobnie z 10 razy. Było bardzo zdradliwie. Nawet podczas planowanego zjazdu do boksów nie udawało mi się zwolnić i jechałem prosto na bandę. Tuż przed samym murem złapałem przyczepność” – wspomina Lawson.
Przez większość wyścigu musiał się on bronić przed atakami kierowców jadących z tyłu.
„Byliśmy mocni na początku stintu, ale po czerwonej fladze wszyscy jechali blisko siebie i nie mogłem wykorzystać naszego tempa. To nie było dla as dobre. Przez presję za mną, straciłem sporo czasu, broniąc się. Trzeba było sporo koncentracji” – dodaje Lawson.
Bearman apelował
Jeszcze mniejsze doświadczenie w Formule 1 ma Oliver Bearman, który jechał trzeci wyścig w Formule 1.
Brytyjczyk wielokrotnie powtarzał przez radio zespołowe, że warunki na torze są bardzo trudne. Domagał się on interwencji dyrektora wyścigu.
„Jak możemy jeździć w takich warunkach? Ktoś się rozbije i to poważnie” – powiedział Bearman.
„Dalej, porozmawiajcie z FIA, to naprawdę niebezpiecznie. Próbuję tu nie zginąć” – dodał później Anglik.
Podobne komunikaty dawał Franco Colapinto, który stwierdził przez radio: „O mój Boże”. Jak wiemy, Argentyńczyk ostatecznie rozbił się podczas jazdy za samochodem bezpieczeństwa.
Carlos Sainz, który też uderzył w bandę, wcześniej mówił, jadąc za samochodem bezpieczeństwa: „Nie możemy się teraz ścigać. Nie mogę utrzymać auta nawet za safety carem, który jest szybszy ode mnie. Nie mogę przyspieszać nawet na prostych”.