6 lutego 2011 roku zawsze będzie nam się źle kojarzył. W tym roku tę rocznicę przeżywa się nieco inaczej, a słowem kluczem jest „Ferrari”.
Wypadek
„Szukałem czegoś poza F1, co sprawi, że będę lepszym kierowcą, czego nie robią inni kierowcy. Nadal uważam, że w 2010 roku zdobywałem więcej punktów w określonych sytuacjach niż zdobywałbym bez rajdów. Na przykład dłużej zostając na slickach i zyskiwałem mnóstwo miejsc. Tych rzeczy się jednak nie widzi, to można ocenić tylko samemu. To prawda, że zapłaciłem wielką cenę i nadal ją płacę, ale to nie było tylko dla funu. Żądza stania się lepszym kierowcą była ogromna i rajdy zaspokajały ją. To był ostatni rajd, który miałem przejechać w moim życiu, bo wiedziałem, że zespół, w którym będę jeździł w przyszłym roku, nie pozwoli mi na jazdę w rajdach. To były dziwne okoliczności. Został mi zaoferowany ten rajd, bo zespół, który mnie obsługiwał czuł się winny za wiele usterek, które miałem w ich samochodach w poprzednich rajdach. Podczas testów w Walencji we wtorek gdy się obudziłem pomyślałem, że nie chcę jechać w tym rajdzie. Zadzwoniłem do gościa by mu to powiedzieć, ale on był tak podekscytowany, że wszystko już zorganizował, że nie chciałem mu odmawiać…” – mówił w Beyond the Grid Robert Kubica o tym, jak doszło do jego startu w Ronde di Andora 2011.
Co było potem – wiemy. Wypadek jeden na milion, kara za mały błąd na trasie rajdu zupełnie niewspółmierna do winy. Coś, czego nie da się podciągnąć pod „typowe ryzyko rajdowe”. Wszystko za sprawą rozkręconej bariery, która wbiła się w samochód Roberta Kubicy i Jakuba Gerbera. Jak mówił potem Robert – gdyby przeszła 5 cm w prawo, nic by mu nie było. Gdyby przeszła 5 cm w lewo, Kubicy by nie było.
Robert miał dotkliwie połamany prawy bark, złamania z odłamkami i przemieszczeniami, otwarte wielomiejscowe złamania kości ramiennej, wygięcie poprzedniej płytki tytanowej, wstawionej po wypadku w 2003 roku. Najbardziej ucierpiał łokieć. Wielokrotne złamania z odłamkami, zmiażdżeniami i przemieszczeniami, poważne uszkodzenia stawu łokciowego. Wielokrotne złamania ze zmiażdżeniami dotyczą też kości przedramienia i nadgarstka. Robert Miał też uszkodzone kolano, a staw kolanowy został zrekonstruowany. Złamaniu z przemieszczeniami i odłamkami uległy również kość piszczelowa i strzałkowa, uszkodzona została pięta oraz kości prawej stopy. W kolejnych miesiącach mają miejsce następne operacje, mające na celu przywrócenie jak największej funkcjonalności łokcia i ręki.
A to tylko początek historii o przerwaniu wielkiej kariery i o jeszcze większym powrocie. O niezłomności, harcie ducha, katorżniczym wysiłku psychicznym i fizycznym. Resztę, jeżeli chcecie sobie przypomnieć, znajdziecie w najlepszym chyba cyklu na tej stronie, Anatomii Powrotu.
Rocznica
Będę z Wami szczery – dopiero dziś, patrząc w kalendarz, przypomniałem sobie o tej 13. rocznicy. Być może to wynik totalnego zawirowania w ostatnich dniach, być może gorszej pamięci, a być może coraz większego pogodzenia się z obrotem spraw.
Postanowiłem poczekać ze stworzeniem tego wpisu – zobaczyć, czy i jak 6 lutego 2011 wspominają inni. Dobrze pamiętam jak jeszcze niedawno „obrywałem” za takie wpisy. „Po co do tego wracać”, „To historia”, itp. Ale ja z uporem maniaka będę je tworzył, będę przypominał historię Roberta Kubicy.
Przyznam, że byłem pozytywnie zaskoczony liczbą wpisów oraz ich wydźwiękiem. Sporo osób wspominało wypadek sprzed 13 lat, słusznie zauważając, że to chyba największe „co by było gdyby” w historii sportu. Mikroskopijna impreza zaważyła na losach wielkiego kierowcy, wielkiego zespołu i wielkiego sportu.
Po latach wiele osób przyznaje, jaki był wówczas potencjał Kubicy, w jak fenomenalnym punkcie kariery się znalazł. Podejrzewam, że wszyscy zawsze to wiedzieliśmy, ale często gorycz nie pozwalała o tym powiedzieć.
Rocznicę zauważały również media – w tym te branżowe i zagraniczne, pisząc bardzo pozytywnie o Robercie i jego powrocie.
Co najważniejsze, w większości postów pojawia się najważniejsze – docenienie tego, czego Robert Kubica dokonał wracając do sportu, rajdów, wyścigów, Formuły 1. Jak wiele osiągnął mimo wielkiej tragedii, jaka go dotknęła i mimo ograniczeń fizycznych i psychicznych jakie ma lub miał.
Bo wyliczenie okresu od 6 lutego 2011 do 6 lutego 2024 starczyłoby na niejedną wielką karierę kierowcy wyścigowego czy rajdowego:
– 23 wyścigi Formuły 1
– 17 dodatkowych weekendów wyścigowych F1 z występem w FP1
– Rekord najdłuższej przerwy w zdobyczy punktowej w F1 – 3178 dni
– 10 sesji testowych aktualnym bolidem F1
– Mistrzostwo LMP2 Długodystansowych Mistrzostw Świata
– 2 drugie miejsca LMP2 w 24h Le Mans
– 3 wygrane wyścigi WEC w LMP2
– 7 podiów LMP2 w WEC
– 18 wyścigów w DTM
– Pierwszy Polak w DTM, pierwsze punkty i podium Polaka w DTM
– Mistrz European Le Mans Series
– 22 wyścigi długodystansowe
– Tytuł mistrza serii WRC2
– 50 występów w rajdach, w tym 33 WRC
– 14 wygranych OS-ów WRC, 43 zdobyte punkty w WRC
– 26 wygranych OS-ó ERC i 46 punktów w zaledwie 5 startach
A to „tylko” 13 ostatnich lat, z których bardzo duża część była poświęcona na rehabilitację. W tym czasie Kubica wszystko musiał wyszarpywać sobie sam, udowadniając, że jego ograniczenia za kierownicą są głównie w głowach innych osób.
Ferrari
Dziś myślę sobie, że gdyby historia potoczyła się inaczej, gdyby Robert nie wziął udziału w tym rajdzie, być może byłby dziś w tym samym miejscu, a przede wszystkim samochodzie. Oczywiście, na jego koncie byłoby wiele zwycięstw w Formule 1, być może tytuł lub podium w klasyfikacji generalnej. Byłby też zupełnie innym człowiekiem – fizycznie i psychicznie.
Ale być może po udanej karierze w Ferrari Robert nie jeździłby już w F1, a był właśnie kierowcą tego zespołu w WEC…
Dlatego ten dzisiejszy 6 lutego „smakuje” nieco inaczej. Bo Robert będzie w tym roku walczył o mistrzostwo świata za kierownicą Ferrari. To oczywiście tylko namiastka tego, co powinno było być, ale jest w tym wszystkim pewien symbol.
Nikt nie cofnie czasu, nikt nie zwróci nam tego, co bezpowrotnie stracone. Trzeba jednak cieszyć się tym, co jest teraz i patrzeć w przyszłość. A ta zapowiada się całkiem ciekawie.