Stopniowo, w innej formie, ale Robert Kubica realizuje kolejne kroki w wyścigowej karierze. I idzie coraz wyżej, nawiązując przy tym do przeszłości.
Marzenie
Choć to zupełny przypadek, to jednak dość symptomatycznym jest, że zarówno ogłoszenie powrotu Roberta Kubicy do Formuły 1 w Williamsie, jak i jego walkę o mistrzostwo świata z Ferrari, ogłoszono 22 listopada.
Wydarzenia te dzieli 5 lat. Sporo się w tym czasie działo. Wielkie rozczarowanie w Williamsie, jazda w DTM, mistrzostwo ELMS, prawie wygrane Le Mans, a potem dwa sezony w WEC, zwieńczone tytułem LMP2. Były też 2 wyścigi w Formule 1 za sprawą trzech sezonów w roli kierowcy rezerwowego Alfy Romeo.
I choć mówił to w kontekście Formuły 1, to w głowie Roberta cały czas były jego słowa, że do celów każdego kierowcy należą albo walka o mistrzostwo świata oraz jazda dla Ferrari.
Robert dotychczas był dwa razy blisko jazdy w Ferrari – w Formule 1. Najpierw ekipa z Maranello wybrała go za zastępcę Felipe Massy po wypadku Brazylijczyka w 2009 roku na Hungaroring. Na ten manewr nie zgodziło się jednak BMW.
Potem, pod koniec 2010 roku, Kubica podpisał dwuletni kontrakt (z opcją przedłużenia na rok) z Ferrari. Miał on wejść w życie od sezonu 2012, a Robert stałby się wówczas partnerem Fernando Alonso. Wiemy – niestety – co było dalej.
W przyszłym roku Kubica jednak wsiądzie do wyścigówki Ferrari i będzie walczył o mistrzostwo świata. I należy mu tego ogromnie pogratulować bo spełnia swoje marzenie. Jednocześnie trzeba przyznać, że warto było czekać bo ostatecznie Kubica ułożył to w jeden z najlepszych możliwych sposobów. Gdy weźmiemy pod uwagę, że Kubica prawdopodobnie pojedzie 24h Daytony oraz cały sezon European Le Mans Series, robi się jeszcze ciekawie.
Hypercar
Jasne, pamiętam o tym, że jest to „tylko” program „prywatny”, czy w tym przypadku „niefabryczny”. Ferrari nie może wystawić trzech fabrycznych aut, dlatego oficjalnie będzie ono nazywało się inaczej, ale de facto będzie obsługiwane przez ten sam zespół i być może tych samych inżynierów, co auta fabryczne.
Ferrari dostarczy auto, ale nie będzie płaciło za jego starty i obsługę. Koszty ma pokryć Amato Ferrari (szef AF Corse) przy wyraźnej pomocy partnerów zespołu. Jednym z nich może być Orlen. Dużo mówi się również o Richard Mille, które wystawiało swój zespół w LMP2 WEC.
Oczywiście, wejdą tu w grę wszystkie niedogodności auta niefabrycznego – również to, że priorytetem będą auta fabryczne. Ale przyznam szczerze, że gdybym miał ustawić kolejność kategorii Hypercar w sezonie 2024, to wskazałbym dwie Toyoty, dwa Ferrari fabryczne i właśnie prywatne Ferrari.
Nie sądzę, aby debiutujące z hypercarem Alpine czy przygotowujące nowe auto LMDh Lamborghini, były od razu szybkie. Błysnąć może Porsche, nieźle radzić może sobie też Peugeot, ale to właśnie trzecie Ferrari stawiałbym tuż za fabrycznymi Toyotami i Ferrari.
Oczywiście wszystko będzie zmieniało się z wyścigu na wyścig w miarę ustawiania Balance of Performance, które dotychczas nie było w stanie zniwelować różnic między Hypercarami a LMDh.
Z pewnością jednak prywatne Ferrari obsługiwane przez AF Corse to lepsza opcja niż prywatne Porsche z JOTĄ. W całym WEC widzę tylko cztery lepsze fotele w Hypercarach, a pod względem marketingowym trzecie.
Tego ostatniego aspektu – choć dla nas mało istotnego – nie wolno pomijać bo jednak Kubica w Ferrari to coś więcej niż Kubica w Porsche i jest szansa, że wyścigami długodystansowymi zainteresują się „niedzielni” kibice motorsportu.
Partnerzy
Myślę, że to będzie jedna z ciekawszych kwestii przed nowym sezonem. Domniemany skład Robert Shwartzman, Robert Kubica i Alessio Rovera może budzić kontrowersje (mowa o Shwartzmanie), ale jednocześnie trzeba przyznać, że jest to bardzo mocny skład.
Śmiem twierdzić, że może to być najlepszy zestaw kierowców jeżdżących Ferrari w przyszłym sezonie. Może się okazać, że to będzie spora przewaga tej ekipy.
Trzeba jednak poczekać na ogłoszenie i wówczas będziemy oceniać.
Tak czy inaczej, po tych wieściach wszyscy będziemy jeszcze bardziej czekać na start nowego sezonu. Forza.