Podczas minionego weekendu wyścigowego włączałem sobie „do snu” dokument o Maxie Verstappenie, który miał premierę w niedzielę na Viaplay. Zaczęło się fatalnie, ale spokojnie – potem się rozkręca.
„Max Verstappen – Anatomia Mistrza” to dokument, od którego bardzo łatwo odbić się po pierwszym odcinku, który jak dla mnie był mdły, nijaki i nieciekawy. Taka zubożona wersja Drive to Survive. Na profilu Red Bulla można znaleźć więcej zakulisowych materiałów z Red Bullem niż tam.
Pomyślałem sobie – no spoko, Max został ambasadorem Viaplay, trzeba było coś takiego o nim zrobić no to zrobili, ale po co… Niby mamy jakieś rozmowy na zapleczu, niby trochę prywatnych momentów z Kelly, jakieś dodatkowe wypowiedzi itp. no ale nic widowiskowego czy ciekawego dla kogoś, kto interesuje się Formułą 1. A do tego wszystko – łącznie z GP Abu Dhabi 2021 – z jednej perspektywy – „Verstappenowskiej”.
No ale przecież recenzji po obejrzeniu jednego odcinka nie napiszę bo byłoby to nieuczciwe. Zmuszam się zatem do włączenia 2. odcinka. Jest sobota, ja spałem 3 godziny – myślę sobie: dobrze się na tym uśnie.
No i wówczas mamy zaskoczenie bo od 2. odcinka nie mogę się oderwać i nawet latam do Żony opowiedzieć jej fragmenty. O ile pierwszy odcinek był pokazany z perspektywy Maxa Verstappena, o tyle w drugim jego historię poznajemy dzięki Josowi Verstappenowi. I powiem Wam, że nie spodziewałem się aż tak osobistego odcinka. Jest w nim też coś o karierze Verstappena w seniora w F1, choć w taki sposób by pokazać również jego osiągnięcia, a nie tylko pożary i wypadki.
Nie chcę tu za bardzo spoilerować, jednak chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że Max Verstappen nie miał łatwego dzieciństwa. I nie chodzi tylko o rozwód rodziców. To, jak traktował go ojciec wiemy z wielu opowieści tych, którzy wtedy rywalizowali z Maxem w kartingu. Ja sam słyszałem dość brutalne opowieści od rywali Holendra.
I o tym w tym dokumencie się mówi. Mimo że Jos jest narratorem to absolutnie się nie wybiela, opowiadając szczerze o wychowywaniu Maxa. I głos Maxa też tam słyszymy – też dowiadujemy się o metodach Josa od 2-krotnego mistrza świata. I są to słowa wzruszające bo z jednej strony Max pamięta, że nie było mu łatwo i nie miał dzieciństwa – zwłaszcza bezstresowego – a z drugiej jest świadom, że gdyby nie ojciec, nie osiągnąłby tego, co już ma.
Z mojej perspektywy – ojca młodego „sportowca”, to był bardzo dobry odcinek, dający do myślenia. I choć nie wyciągnąłem z niego jeszcze wniosków, to z pewnością dobrze się to oglądało – i nie zasnąłem.
Zastanawiałem się, o czym będzie trzeci (ostatni) odcinek. I okazało się, że zachowana została symetria bowiem dotyczył on marki Maxa, Sophie Kumpen. Bardzo cieszę się z tego odcinka, gdyż wiele osób nie wie, że Max wyścigowe geny ma nie tylko po ojcu.
Sophie w kartingu wymiatała i nie ma tu przesady. Ona też sporo doświadczyła z rąk Josa, choć ten temat w serialu jest mocno przypudrowany. Widzimy, jak kibicuje Maxowi i jakie są ich obecne relacje rodzinne.
Wnioski
Chyba już taka wada serwisów streamingowych, że by trafić do szerszej publiczności, muszą najpierw wprowadzić „niedzielnych kibiców” w to, co my już wiemy, co nie jest dla nas ciekawe. Być może dlatego ten pierwszy odcinek był dla mnie tak mało interesujący, ale dla kogoś, kto będzie go oglądał za 10 lat i nie będzie pamiętał tego, co mamy teraz, będzie on konieczny.
Całość trzeba polecić, choć raczej nie jest to karta przetargowa dla tych, którzy nie mają Viaplay. Ale jeżeli ktoś ma, to zdecydowanie warto sobie w święta włączyć.