W 50 lat po obejrzeniu swojego pierwszego wyścigu Formuły 1 na żywo, dziennikarz i prezenter telewizyjny Jeremy Clarkson znów gościł na torze F1. W Bahrajnie widzieliśmy go przechadzającego się po gridzie.
W dwóch swoich felietonach prezenter kilkudziesięciu sezonów Top Geara opowiedział – jak zwykle w ciekawej formie – o swoich doświadczeniach z F1, wskazując silne i słabe strony serii.
„Podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii 1973 byłem na trybunach Silverstone w zakręcie Woodcote, co oznacza, że byłem tam, gdzie McLaren Jody Schektera wyjechał poza tor przy 250 km/h, obrócił się, uderzył w bandę i zapoczątkował najdłuższą kraksę w historii Formuły 1” – wspomina Clarkson na łamach Sunday Times.
„Z miejsca, w którym stałem, wyglądało to tak, jakby samochody wpadały w chmurę pyłu, a potem wypadały z niej w postaci części. Takie odwrócone Lego. I co niesamowite, nikt nie zginął. I tylko jeden kierowca – Andrea de Adamich – był kontuzjowany. Zajęło godzinę, by wyciągnąć go z jego Brabhama. Ostatecznie wrócił do sportu – jako komentator” – dodaje dziennikarz.
Mówi on, że uzależnił się wówczas i obiecał sobie, że pojedzie na tak wiele wyścigów, jak to możliwe.
„W tej obietnicy wytrwałem do jakichś 15 minut po restarcie. To był dobry wyścig, pełen emocji i incydentów. Jackie Stewart obrócił się, próbując wyprzedzić Ronnie Petersona, James Hunt i Niki Lauda stoczyli pierwszą z wielu bitew. A Peter Revson pokazał klasę mistrzowską, wygrywając. Ale ja nie zobaczyłem żadnej z tych akcji. To jest problem wydarzeń na żywo” – kontynuuje Clakson.
„Musisz mieć dużo szczęścia by zobaczyć incydent. A nawet jeżeli zobaczysz, to jest to ułamek sekundy i nie ma powtórek w zwolnionym tempie by pomóc zrozumieć ci, co się wydarzyło. Dlatego ten sport tak dobrze zadziałał w telewizji. A potem w sukurs przychodzi Netflix i ogromnie popularny Drive to Survive. Pozwolił on nam poznać nie tylko kierowców, ale również szefów zespołów” – dodaje prezenter.
„Wiem, że sprytny montaż tworzy historie, których nie było, ale nagle mamy dobrych i złych. A co jeszcze bardziej zaskakujące, nagle okazuje się, że możesz rozmawiać z nastoletnimi córkami o sporcie. Moja najmłodsza nie interesowała się zupełnie motorsportem aż do Netflixa. A teraz wie, jaki obwód ma łydka Charlesa Leclerca. I chce – bardziej niż czegokolwiek na świecie – spotkać Pierra Gasly” – wylicza Clarkson.
Później wygłasza on dość niepopularną opinię.
„Zmienił się cały etos sportu. Za Bernie Ecclestona, Rona Dennisa czy Franka Williamsa, chodziło przede wszystkim o niewidoczną technikę. Małe rzecz. Koce grzewcze, ukryte dodatki, które sprawiały, że samochód był milionową tysięczną sekundy szybszy. Nikt w prawdziwym świecie nie dbał o to. Dziś przepisy zostały napisane na nowo i samochody mogą tasować się i toczyć walki trwające 4 zakręty czy więcej. To sport dla fanów, a nie sponsorów czy kujonów” – pisze Anglik.
Potem tłumaczy on, że właśnie dlatego zdecydował się udać do Bahrajnu w tym roku, a na polach startowych przed wyścigiem rozmawiał z Martinem Brundle.
„Żal mi go teraz. Kiedyś biegał po gridzie próbując uzyskać wypowiedź od gości, których nikt nie znał. Teraz nie mógł w tym tłumie znaleźć żadnego kierowcy. Po Netflixie, grid jest pełny zdezorientowanych celebrytów, którzy nie wiedzą, kim jest. Są tam tylko po to, by spotkać tego gościa z Haasa, który dużo przeklina” – słusznie zauważa Clakrson.
„Widziałem ulgę w jego oczach, gdy znalazł mnie, ponieważ przynajmniej mógł porozmawiać z kimś, kto interesuje się F1, mimo że z sofy, od 13 roku życia” – dodaje.
Nie wszystko w nowoczesnej Formule 1 podoba się jednak Clarksonowi.
„Lubimy sądzić, że kiedy zgasną czerwone światła na początku wyścigu Formuły 1, każdy kierowca jedzie tak szybko, jak tylko możliwe. Przecież o to chodzi w wyścigach, prawda? Wygląda na to, że nie. Kiedy Lewis Hamilton znalazł się za swoim kolegą z zespołu, George Russellem w GP Arabii Saudyjskiej, ten rozwiązał problem jadąc szybciej. Dlaczego nie robił tego wcześniej?” – pyta dziennikarz na łamach The Sun.
„No i są też Red Bulle. By uciąć jakiekolwiek próby ścigania, każdemu z kierowców powiedziano, by jeździć z taką samą prędkością. Wiem, że są nudne tego powody jak opony, oszczędzanie silnika itp, ale zastanawiam się, ile osób oglądałoby lekką atletykę, gdyby wiedzieli, że połowa uczestników nie biegnie tak szybko, jak by mogła. By na przykład chronić swoje buty” – zauważa Clarkson.
Źródło: Sunday Times, The Sun
fot. Red Bull Content Pool