Od Drive to Survive oczekuję zawsze zdobycia nowej wiedzy, obejrzenia czegoś zakulisowego, poznania smaczków F1. Nie chcę mielonki z tego, co mogłem zobaczyć w trakcie sezonu, naszprycowanej sztucznymi sterydami. Co dostałem? Zapraszam na recenzję 4. sezonu Drive to Survive – bez większych spoilerów.
Ważne
Bardzo doceniam to, że taki serial jak Drive to Survive jest produkowany, że propaguje on ten sport i znacznie poszerza grono odbiorców F1.
To oczywiste, że w takiej produkcji, muszą być stosowane zabiegi, które zwiększą jego atrakcyjność dla osób nie śledzących na co dzień motorsportu.
Ja i zapewne większość z Was jest w tej niekomfortowej sytuacji, że śledziliśmy te wydarzenia na bieżąco, żyliśmy nimi, czytaliśmy wypowiedzi i niewiele jest w stanie nas zaskoczyć. Mamy również swoje opinie na temat poszczególnych wydarzeń, mamy swoje sympatie. Wszystko to trzeba spróbować odrzucić by naprawdę cieszyć się oglądaniem tego serialu.
Trzeba spróbować przymknąć oko na niektóre rzeczy, mając na uwadze szerszy obraz sytuacji oraz „wymogi” związane z tym serialem.
Początek
Gdybym był producentem i przedstawiono by mi pierwszy odcinek 4. sezonu Drive To Survive jako pilot nowego serialu, nie zaakceptowałbym go do dalszej produkcji.
Pierwszy odcinek jest wprost fatalny i mówię to nie tylko jako kibic F1, ale też jako ktoś, kto ogląda naprawdę dużo. Podczas oglądania momentami potrafi zemdlić.
Dlaczego? Po pierwsze mamy wyraźne wskazanie, kto jest dobry, a kto jest zły. Jest nam sugerowane, kto jeździ agresywnie, a kto zawsze jest grzeczny, kto ma problemy, a kto jest faworytem. Słowem: pierwszy odcinek stawia tezy, do których ma być dostosowana dalsza treść. Stworzone mamy w nim mniej lub bardziej sztuczne konflikty. Dodatkowo mnóstwo zupełnie zbędnych wypowiedzi z padoku, które nie wnoszą absolutnie niczego.
Mamy też w nim mnóstwo sztucznego pompowania, „korpo-gadek” o presji, rywalizacji itd.
Ale…
…no właśnie. Mogę sobie łatwo wyobrazić kogoś, kto zrezygnuje po 1. odcinku. I będzie to spory błąd, bo potem naprawdę jest lepiej. Oczywiście nadal mamy dość wyraźną narrację, a dogrywki po fakcie Willa Buxtona irytują aż do końca, ale są momenty, których nie można przegapić.
Kolejne odcinki to zdecydowanie za dużo Daniela Ricciardo, sztucznego sporu z Lando Norrisem i roastowania Australijczyka, ale pojawiają się już ciekawsze ujęcia i bardziej zakulisowe wypowiedzi, co zaciekawia i daje nadzieję, że serial może zostać jeszcze uratowany.
Po odcinku z Haasem można powiedzieć, że wraca stare dobre Drive to Survive. Dla mnie to był najlepszy odcinek sezonu, gdyż pokazywał prawdziwe stosunki Haasa ze sponsorem – groźby, narzekania i nie tylko.
Bardzo dobrym jest też odcinek z Yukim Tsunodą, który pokazuje, jak trudny start w F1 miał Japończyk – głównie ze swojej winy. Pojawia się w nim też sporo wątków humorystycznych.
Na przestrzeni całego serialu pojawia się sporo ciekawych wypowiedzi Lewisa Hamiltona, ukazujących jego drugą naturę – tę, której nie widać w oficjalnych wypowiedziach, dotyczących wspaniałych fanów i błogosławieństwa. Mamy zatem nerwowe pytania czemu jest tylu kibiców i podkreślanie, że Lewis nie może się zakazić, mamy donosy na Maxa Verstappena i nie tylko.
Nieco bezbarwny był odcinek dotyczący Williamsa, który sumuje groteskowa narada najważniejszych osób w zespole, dotycząca tego, że „muszą zatrzymać na sezon 2022 Geoerge Russella”. Cieszy, że ten odcinek dedykowano Sir Frankowi Williamsowi.
Ostatnie odcinki – bardzo słusznie – poświęcone są już niemal w całości walce Hamiltona i Verstappena i – co cieszy – nie ingerowano w nią mocno swoją narracją. Te wydarzenia były wystarczająco intensywne.
W skrócie
By nie opisywać każdego odcinka osobno i nie spoilerować za bardzo, wypiszę w skrócie to, co mi przypadło do gustu i to, co mi się nie podobało.
Na minus
– Netflix skupił się na kilku wyścigach, pomijając sporo ciekawych wydarzeń z innych torów. Do znudzenia oglądamy ujęcia z Silverstone, Monako, Hungaroring, Monzy, Sochi.
– Wiele zaaranżowanych scen, na przykład w związku z nową umową Russella
– Susie Wolff starająca się być bezstronną recenzentką sporu Wolff – Horner
– Robienie z Ocona debiutanta
– Pomylone ujęcia z torów
– Pominięcie, niemal całkowite, kilku zespołów (w całości Aston, Alfa) i kierowców (Alonso, Perez)
– Pedantyzm Toto Wolffa przy zamawianiu jedzenia
– Pomieszanie czasowe – kilkukrotne wracanie do tego samego wyścigu ale z różnymi wątkami
Co mi się podobało?
– Soczyste wypowiedzi Wolffa i Hornera o sobie – i to nie aranżowane a z padoku
– Ujęcia z odpraw technicznych (w Haasie, Williamsie, Mercedesie)
– Wizyta Valtteriego Bottasa w domu Toto Wolffa
Oczywiście nie zabrakło typowych dla Netflixa zabiegów zmieniania czasu wypowiedzi, przedłużania ich i wyraźnych sugestii ujęciami, ale było ich znacznie mniej niż w poprzednich sezonach więc ta zmiana wypada neutralnie.
Polskie błędy
Niestety, po polskiej stronie realizacji tego serialu nie wszystko poszło – według mnie – tak jak trzeba.
Przy okazji każdego z sezonów zwracałem uwagę na zupełnie zbędną wulgaryzację języka serialu. Pomijając semantyczne rozważania, jaki ładunek emocjonalny niesie za sobą angielskie „fu*k”, a ile polskie „ku*wa”, zdarzają się momenty, w których w brytyjskiej wersji przekleństwa nie ma, a w polskiej się pojawia. Ordynarne było przetłumaczenie „I need to pee” na „muszę się wyszczać”. Inne kwiatki to:
„wow” = „ja chrzanię”
„fucking madness” = „co za chu*nia”
„fuck” = „do ku*wy nędzy”
Są też – choć rzadkie – błędy w tłumaczeniu, które jeszcze bardziej zmieniają sens wydarzeń i wypowiedzi. Przykład? „It`s enormous accident = to poważne wykroczenie”
A zatem…
Reasumując, mega fajnie było sobie przypomnieć sezon 2021. Działo się w nim tak dużo, że o niektórych rzeczach łatwo zapomnieć, a były bardzo ciekawe. Sporo urywków z toru, sporo ciekawych wypowiedzi i niesamowita intensywność rywalizacji między Hamiltonem i Verstappenem.
Bardzo jestem ciekaw Waszych wrażeń, dlatego nie wstydźcie się ich wyrażać w komentarzach. Miłego oglądania!