Nie powiem, żebym bardzo wyczekiwał tego dokumentu. Choć lata 2000-2004 ukształtowały mnie jako kibica Formuły 1, to nigdy nie uważałem Michaela Schumachera za swojego idola. I to się nie zmieniło, ale po dzisiejszej projekcji nabrałem do niego jeszcze większego szacunku. Zapraszam na recenzję „Schumachera”. Raczej bez spoilerów.
Dokument nie kombinuje z czasem – wszystko mamy ułożone chronologicznie, co jest zabiegiem prostszym, ale pewniejszym.
Spory plus dla niego za trochę archiwalnych ujęć z czasów kartingu Michaela, za historię ze startem w barwach Luksemburga czy początkiem współpracy z Willim Webberem. To wszystko dobrze wprowadza do lepszego poznania Michaela i początków jego kariery.
Najwięcej czasu autorzy poświęcili początkom ścigania się Schumachera w F1, w tym wypadkowi Senny czy pierwszym latom w Ferrari. I bardzo dobrze bo można było sobie przypomnieć tę wspaniałą erę i tych genialnych dyrektorów, inżynierów czy zawodników, za którymi dziś trochę się tęskni. O latach 2001 – 2006 nie było praktycznie nic, ale doczekaliśmy się nieco kulis z lat 2010-2012 i przekonaliśmy, jak nietrafionym pomysłem był powrót.
Dokument trwa 2 godziny i w tym czasie do opowiedzenia jest kawał historii. Jasne, o Michaelu Schumacherze wiedzą prawie wszyscy urodzeni przez 2000 rokiem, ale mimo wszystko Netflix musiał stworzyć coś, co opowie o Schumim również tym, którzy o motorsporcie i F1 wiedzą niewiele. Być może dlatego momentami minimalnie za dużo dla mnie było opisów wyścigów i sytuacji z F1. Ale być może to tylko złudzenie.
Podobało mi się, że nie robiono tu na siłę najlepszego kierowcy świata czy w historii z Schumachera, co być może przeszkadzało w takich dokumentach jak „Senna”. Pokazano za to tytaniczną pracę, którą wykonywał, próbując wprowadzić Ferrari na szczyt.
Jedno zachwyca – tak jak zawsze przy oglądaniu materiałów z F1 z lat 90-tych i 00-tych. Cóż to były za auta w tej F1…
Całość musi mieć pozytywny wydźwięk na temat Schumachera no i też takim człowiekiem i kierowcą był, ale z pewnością nie jest to „lukrowany” obraz 7-krotnego mistrza świata. Pokazane są te momenty, gdy na torze przesadzał, gdy dał się ponieść emocjom. I mówią też o tym jemu najbliżsi. I właśnie ich wypowiedzi, szczególnie Coriny, są chyba największą wartością tego dokumentu, który trzeba uznać za naprawdę dobry i dopracowany merytorycznie i realizatorsko.
Nie czarujmy się. Jeżeli macie Netflixa, to pewnie jeszcze dziś ten dokument obejrzycie. I będzie to słuszna decyzja – czasu nie stracicie. Czy warto tylko dla tego dokumentu kupić Netflixa? Pewnie tak, choć trzeba pamiętać, że kupno Netflixa to nigdy nie jest „jeden miesiąc”, a zazwyczaj kończy się na nieustannie odnawianej subskrypcji. Na Netflixie znajdziecie oczywiście więcej fajnych produkcji o motorsporcie – oprócz sztandarowego Drive to survive również dokumenty o Sennie czy Fangio.
Spoiler alert
Nigdy nie oczekiwałem, że dowiem się po oficjalnym dokumencie, wspieranym przez rodzinę, że otrzymam jakiekolwiek informacje dotyczące obecnego stanu zdrowia Michaela Schumachera. Dość szybko można było się zorientować, jaka jest sytuacja i że powrót „Schumiego” jakiego znaliśmy, będzie niemożliwy. Ten dokument słusznie unika analizy wypadku z 2013 roku.
Mamy jedynie krótką, ale bardzo wzruszającą wypowiedź Coriny, w której mówi: „Oczywiście, że tęsknię za nim każdego dnia. Nie tylko ja. Dzieci, rodzina, jego ojciec, wszyscy wokół niego. Może i jest inny, odmieniony, ale jest. I to daje nam wszystkim siłę. Jesteśmy razem w naszym domu, mieszkamy razem, leczymy go, robimy wszystko co w naszej mocy, by jego stan się polepszył. By czuł się dobrze i komfortowo, by czuł naszą rodzinną więź. Cokolwiek się stanie, będę robić dla niego wszystko, co tylko można”.
Wypowiedź Micka Schumachera każdego rodzica chwyci za serce. I uzmysłowi, że w wieku 14 lat stracił on ojca.
Poniżej vlog z recenzją: