Kacper Wróblewski, zawodnik ORLEN Team, w ten weekend wreszcie rozpocznie swój sezon. Tuż przed powrotem rajdowych emocji, porozmawiała z nim Iwona, na której wywiad zapraszam!
Iwona Hołod: Dzięki PKN Orlen wchodzisz w ten rok z przytupem, z nowym Volkswagenem Polo. Jak Ci się z nimi pracuje? I jak nowe auto?
Kacper Wróblewski: Współpraca z PKN Orlen to niesamowita rzecz. Zawsze mogę na nich liczyć. W trudnych czasach koronawirusa dawali nam duże wsparcie i to dodawało odwagi. Kiedy wiesz, że tak duży sponsor stoi za Tobą, od razu czujesz się lepiej. Dla mnie oznacza to większą odpowiedzialność i oczekiwania ze strony kibiców. Minął rok odkąd podjęliśmy współpracę, wiem jak sobie z tym radzić i mam więcej pewności siebie.
Od dawna mówiło się, że Polo będzie na rynku najlepszym samochodem typu R5. Niestety, w zeszłym roku kiedy auto zadebiutowało, wyszło trochę niedociągnięć. Na szczęście w przerwie zimowej wdrożyli bardzo dużo udoskonaleń. Uważam, że teraz ciężko jest się do czegokolwiek przyczepić. Bardzo pasuje mi ten samochód. Jest naszpikowany wieloma nowinkami technicznymi, m.in. elektronika auta na bieżąco dostosowuje się do warunków na odcinku, czego nie ma w innych autach tego typu. Generalnie wszystkie R5 są bardzo porównywalne i na takim poziomie liczy się każdy szczegół i zgranie z kierowcą. W teorii, niektóre auta mogą być szybsze, ale w rękach kierowcy może być już inaczej. Dlatego ze wszystkich aut rajdowych, którymi jeździłem, ten wydaje się być najlepsze dla mnie. Więcej jednak będę mógł powiedzieć po pierwszym rajdzie, bo to czasy zweryfikują moje odczucia.
Czujesz presję związaną z tą współpracą. Kiedy siedzisz za kierownicą ten stres Cię nie paraliżuje?
Nie myślę o tym i umiem się od tego odciąć. Kiedy zamykam się w aucie, jestem skoncentrowany tylko na tym co mam do zrobienia. Dzięki PKN Orlen mogę jeździć autem najwyższej klasy, więc maksymalne skupiam się na starcie i staram się, żeby wszystko zagrało jak najlepiej. W zeszłym roku nie było mi łatwo, bo nie miałem doświadczenia. Szczerze mówiąc, jak dotąd w swoim życiu zaliczyłem niewiele rajdów i do momentu podpisania umowy z PKN Orlen przejechałem tylko jeden pełny sezon mistrzostw Polski. Moi koledzy po fachu mają za sobą dużo więcej startów, a są nawet dwa lata młodsi ode mnie. Nie miałem nigdy takich możliwości jak oni. Na szczęście to się zmieniło i dlatego staram się wykorzystać tę szansę najlepiej jak potrafię. Poprzedni rok wykorzystałem na zdobywanie doświadczenia i w tym roku mam już bardziej ambitny plan.
Jaki to plan?
Moje ciche marzenie to pierwsza trójka RSMP. Jeśli wykonamy dobrą pracę w sezonie, będzie to bardzo realne. Niestety koronawirus namieszał w rajdowym kalendarzu i zamiast siedmiu rund mamy cztery. Nie jest też jasne jak kalendarz ułoży się do końca roku. Planujemy zaliczyć rajdy dodatkowe, ale zależy to od sytuacji związanej z pandemią. Na tę chwilę aktualizujemy nasze starty na bieżąco.
Gdzie krążą Twoje myśli na chwilę przed startem?
To jest ciekawy temat, bo myślę o wielu rzeczach, często niestety o tych zupełnie niepotrzebnych. Dla mnie umiejętność skupienia to odcięcie się od tych myśli. W rajdach jest to utrudnione, bo składa się on z kilku odcinków. Kiedy startuję, moje skupienie jest maksymalne. Potem jadę 20 km i czasami zdarza mi się na chwilę pomyśleć o czymś innym, więc muszę jak najszybciej wrócić myślami do rajdu. Ale kiedy kończę ten odcinek i mamy dojazdówkę, w aucie jest cisza. Z pilotem nie rozmawiam zbyt często, więc to milczenie sprawia, że myśli kumulują mi się w głowie. I na następnym odcinku na nowo muszę się skoncentrować. To nie jest łatwe zadanie, zwłaszcza dla zawodników którzy nie mają doświadczenia.
Kiedyś ścigałem się w narciarstwie alpejskim. Zaliczyłem bardzo dużo startów, bo do 18. roku życia spędzałem na nartach dziesięć miesięcy w roku. To dało mi dobre przygotowanie psychiczne.
Dlaczego nie rozmawiasz z pilotem?
Podczas rajdów mało rozmawiam z kimkolwiek, bo moja głowa jest skupiona na pracy. Na sukces w rajdach składa się wiele czynników – ustawienia, opony, zespół, analiza trasy itd. Z pilotem rozmawiamy tylko o tym, co się wydarzyło i co przed nami.
O dziewczynach nie rozmawiacie? (śmiech)
Raczej nie. Chyba że po rajdzie albo podczas zapoznania z trasą (śmiech).
Narty to ważna część twojego życia. Co Cię skłoniło do zmiany?
Narty to u nas tradycja rodzinna. Mój tata startował w zawodach narciarskich, a dziadek pracował w GOPR. Już od dziecka miałem styczność z tym sportem i szkoliłem się, aby dobrze na nich jeździć. Jednak odkąd pamiętam, zawsze chciałem startować w rajdach. Tata zabrał mnie na rajd Wisły, kiedy miałem kilka miesięcy. Od tamtego czasu regularnie pojawiałem się na takich wydarzeniach. To, co na pewno mi pomogło, to ludzie których poznałem. Były to osoby ze środowiska rajdowego, co ułatwiło mi późniejsze działania w tym sporcie. Za każdym razem, kiedy jeździłem na nartach, myślałem o tym, że chcę w końcu wystartować w samochodzie. Pierwszy samochód rajdowy kupiłem kiedy miałem 15 lat. Był to Fiat Seicento. Od tego wydarzenia na nartach jeździłem jeszcze przez trzy lata. Jednak, im dalej w las, tym trudniej było mi pogodzić obie dyscypliny. Z czegoś musiałem zrezygnować i to nie był trudny wybór.
Późno zaczynałeś przygodę z rajdami. Trudno było zacząć?
Tak, kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń. Musiałem się dużo napracować, żeby być tutaj, gdzie jestem dzisiaj. To jest bardzo drogi sport. Na początku bardzo pomagał mi tata, bo wiadomo, że w wieku 15 lat z kieszonkowego nie dałbym rady wszystkiego zorganizować. Na pewno cieszę się, że nigdy się nie poddałem i wytrwałem, bo wiem, że wielu osobom się to nie udaje. Często jest to także kwestia szczęścia.
A gdyby nagle coś poszło nie tak? Masz jakiś plan B na swoje życie?
Na dzień dzisiejszy nie mam innego pomysłu – boję się, że jak będę go miał, to nie skoncentruję się na tym, co najważniejsze. Przez ostatnie trzy lata (do zeszłego roku – przyp. I.H.) dzieliłem swoje starty z pracą szpiega w zespole, który startował w mistrzostwach Europy. Było to dla mnie ciekawe doświadczenie i bardzo dużo się wtedy nauczyłem. Pracowałem też bezpośrednio dla kierowcy tego zespołu – Łukasza Habaja. Kiedy rozpoczęła się moja współpraca z PKN Orlen, musiałem z tego zrezygnować, bo nie udało się pogodzić wszystkiego. Nie mogłem poświęcić 100% mojego czasu Łukaszowi, który startował w mistrzostwach Europy i bardzo dużo testował. Wiązało się to z częstymi wyjazdami, czasami tuż przed moimi startami. Nie miałem wystarczającej ilości czasu ani dla niego, ani dla siebie. Na tę chwilę uważam jednak, że była to dobra decyzja. Łukasz jest bardzo dobrym biznesmenem, ma głowę na karku i potrafi zrobić coś z niczego. Dużo się od niego nauczyłem, także w kwestii zarządzania ludźmi. Pomaga mi to teraz w moim zespole.
Na czym polega praca szpiega?
To bardzo odpowiedzialna funkcja w rajdach. Pilot z kierowcą, zapoznając się z trasą rajdu, przejeżdżają ją dwukrotnie. Następnie dostaję od nich notatki z opisem. Wyjeżdżam 45-90 minut przed startem odcinka na trasę i nanoszę poprawki do tego opisu. Jestem oczami tej załogi i dostarczam informacje na przykład o tym, w którym miejscu mogą przyciąć zakręt lub ostrzegam, że na trasie pojawiło się jakieś zagrożenie, którego wcześniej nie było. Dbam o ich 100% bezpieczeństwo. Ta praca to kwestia dużego zaufania miedzy załogą a szpiegiem.
Nie każdy kierowca jest w stanie być szpiegiem. Bywało tak, że pełniąc tę funkcję dla innych kierowców, miałem większe doświadczenie niż oni i oprócz sprawdzania trasy, weryfikowałem błędy w opisie i wdrażałem zmiany. Kierowca, który nie jest doświadczony, ma tak dużo bodźców i różnych informacji do przetworzenia, że tym bardziej potrzebuje szpiega, któremu może zaufać.
Kolejna historia, która pokazuje, że do celu dochodzimy nie w pojedynkę, a jako zespół.
Tak, z pewnością. Rajdy to sport zespołowy. Kierowca nie zrobi wiele bez pilota, szpiegów, mechaników, czy inżynierów. Dlatego na jego sukces zawsze składa się praca kilku osób.
Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?
Mój pierwszy start Peugeotem 208 R2. Miało to miejsce trzy lata temu, podczas rajdu Gdańsk Baltic Cup 2017. Startowałem wtedy na nawierzchni szutrowej, po której nigdy wcześniej nie jeździłem. Od razu wygraliśmy większość odcinków i cały rajd w klasyfikacji generalnej samochodów napędzanych na jedną oś, wygrywając również z niektórymi autami czteronapędowymi. To był dla mnie duży sukces.
Drugim moim sukcesem jest fakt, że jestem tu, gdzie jestem i jeżdżę w barwach PKN Orlen. Kosztowało mnie to bardzo dużo pracy. Czuję się spełniony. Mam jednak nadzieję, że największe osiągnięcia jeszcze przede mną.
Jak dostałeś się do tego zespołu?
W zeszłym roku miałem pierwszą rozmowę kwalifikacyjną. To było coś niesamowitego… Zawsze postrzegałem zawodników PKN Orlen jako elitę. Ludzi, którzy bardzo długo pracowali na swój sukces i są najlepszymi z najlepszych. Tacy zawodnicy jak Krzysztof Hołowczyc i Kuba Przygoński zawsze robili na mnie wrażenie.
Ta pierwsza rozmowa w PKN Orlen była dla mnie przeżyciem nie z tej ziemi. Nigdy w życiu tak się nie stresowałem. Poszedłem na nią sam, nie miałem menedżera. Nie było łatwo, ale nauczyło mnie to czegoś nowego i pomogło docenić jeszcze bardziej to, co mam.
Ciągnie Cię do innych serii?
Na razie nie, ale przyglądam się rajdom terenowym. To ciekawa odmiana, ale jeszcze nie na tym etapie na którym jestem. Starty w Dakarze to według mnie trochę taka „emerytura dla rajdowca”. Oczywiście bardzo cenię moich kolegów z PKN Orlen, którzy startują w Dakarze, ale póki co chciałbym jeszcze „polatać między drzewami”. W związku z tym, na razie w tamtą stronę nie patrzę, chociaż jest to oczywiście bardzo interesujący kierunek, który wymaga od kierowcy dobrej sprawności fizycznej i umiejętności. Nigdy nie ciągnęło mnie do wyścigów, może z uwagi na fakt, że jeździ się tam „w kółko” po torze. W rajdach bardzo ważna jest improwizacja. W wyścigach trzeba być bardzo szybkim, ale jest też duża powtarzalność i jazda na pamięć. Stąd może wydaje mi się, że jest to dosyć monotonne. W rajdach nie ma tej monotonii. Mamy 200 km różnych zakrętów, niespodzianek i to jest coś, co pociąga mnie w nich najbardziej.
Kto jest Twoim mentorem?
Łukasz Habaj – Mistrz Polski 2015 i II–vice mistrz Europy 2019. On pierwszy pokazał mi świat rajdów i nauczył mnie techniki. Już sam fakt, że mogłem z nim jeździć, dał mi bardzo wiele. Łukasz bardzo przyczynił się do moich obecnych sukcesów. Teraz nasze drogi się rozeszły i na razie nie mam mentora, ale korzystam z wiedzy innych, bardziej doświadczonych kierowców, którzy również pracują jako trenerzy.
Są w rajdach trenerzy, którym płaci się za to, aby cię uczyli?
Tak. To osoby, które mają większe doświadczenie niż my. Ich też kiedyś ktoś szkolił i teraz mogą dzielić się tą wiedzą z nami. Moim zdaniem w Polsce są maksymalnie trzy takie osoby, a na świecie jest ich maksymalnie kilkanaście. Zazwyczaj są to emerytowani rajdowcy, głównie ze Skandynawii. Są w tym naprawdę dobrzy.
Większość rajdowców w Polsce to samouki. Ja jeżdżąc na nartach miałem trenerów, którzy zwracali uwagę na moje błędy i mówili mi, co powinienem poprawić. Dzięki temu byłem przyzwyczajony do krytyki. Moim zdaniem nic nie działa na rozwój tak, jak informacja zwrotna i wskazywanie obszarów do poprawy. Takie osoby są bardzo potrzebne. Nawet jeśli odnosisz sukcesy międzynarodowe, to zawsze jest coś do poprawy, zawsze może być lepiej – trenerzy są właśnie po to, żeby pomóc ci to zauważyć.
Jak Twoi rodzice podchodzili do twojej pasji? Wspierali Cię w tym?
Dziadek bardzo wspierał mnie w mojej pasji narciarskiej, ale do rajdów podchodził sceptycznie i był temu przeciwny. Wszystko co miało silnik nie było akceptowane przez dziadka. Obecnie wydaje mi się, że bardzo zmienił podejście – kiedy zobaczył, że faktycznie odnoszę w tym sporcie sukcesy, daje mi to radość i doszedłem tak daleko. Babci zresztą też, bo bardzo aktywnie lajkuje wszystko na Facebooku (śmiech). Natomiast mama i tata zawsze wspierali moją pasję do motoryzacji. Mama oczywiście bardzo się o mnie bała, ale pogodziła się z tym i jest szczęśliwa, że mi się udało. Tata zawsze był dla mnie oparciem, pomógł kupić mi pierwsze auta, wszędzie ze mną jeździł. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie dzisiaj tutaj. Jednak w mojej rodzinie nie ma tradycji rajdowych.
Miałeś kiedyś kontuzje?
Całe szczęście nie! Nawet jeżdżąc na nartach, udało mi się ich uniknąć. Trzy razy w życiu miałem złamania, ale to przez rower oraz motocykl. Miałem kilka wypadków w samochodzie, ale zawsze wychodziłem z nich cało. Dwa lata temu mieliśmy bardzo poważny wypadek podczas rajdu Polski, kilka razy dachowaliśmy. Wypadliśmy z drogi jadąc 180 km/h i nic mi się nie stało. Niestety pilot mocno ucierpiał i złamał kręgosłup. Na szczęście doszedł do siebie i po kilku miesiącach ponownie wsiadł ze mną do auta. Przejechaliśmy potem jeszcze pięć rajdów w mistrzostwach Polski. To pokazuje jak bardzo kochamy ten sport i że nic nas nie powstrzyma przed ponownym startem w rajdzie.
Jak radzisz sobie psychiczne po takich wypadkach? Nie wpływa to na twoją szybkość?
Nie stałem się przez to wolniejszy, ale mocno odbiło się to na mojej psychice. Takie wypadki to przeżycia, których się nie zapomina. Na szczęście szybko wsiadam z powrotem do auta i nie oglądam się za siebie. W zeszłym sezonie, kiedy jeździłem autem R5, miałem dwa wypadki. Jeden był z mojej winy, drugi niezupełnie. Oba wydarzyły się w krótkim odstępie czasu. Samochody R5 są niewyobrażalnie drogie. Kiedy rozbijesz takie auto i musisz je naprawić, to jest to ogromny koszt. I to właśnie jest dla mnie chyba największy stres. Nie myślę o tym, że wypadnę lub coś nam się stanie. Gdyby tak było, w ogóle nie wsiadłbym do samochodu i nie mógłbym walczyć o jak najlepsze czasy. Martwię się bardziej o to, jak szybko mogę naprawić auto. Szkoda też tych straconych kilometrów, które miałem przejechać, ale się nie udało. Oczywiście nie myślę o tym non stop, bo muszę skupić się na rajdzie i swojej szybkości.
Boisz się siadać na fotel pasażera?
Boję się. Kiedy nie mam pełnej kontroli nad autem i nad tym, co się dzieje, boje się. Nawet jeśli masz pełne zaufanie do kierowcy, to nie wystarczy. Kiedyś z Łukaszem jeździłem na fotelu pasażera i mimo zaufania jakie było między nami, nie miałem komfortu.
Myślisz o WRC?
Mam nadzieję, że kiedyś się tam pojawię. To mój daleki cel. WRC2 jest realne, ale WRC – ie wiem. Trzeba mieć bardzo dużo szczęścia, żeby się tam dostać, być szybkim i mieć ogromny budżet. WRC2 za około pięć, może sześć lat. Na WRC może być dla mnie też za późno ze względu na mój wiek.
Jak fizycznie przygotowujesz się do rajdów?
Jeżdżę na rowerze, ćwiczę siłowo z gumą gimnastyczną. I w sumie to tyle. Natomiast przed samym sezonem chodzę też na siłownię. W rajdach najważniejsza jest wydolność i wzmacnianie kręgosłupa. Istotne są też treningi psychomotoryczne. Koncentrację ćwiczę także w symulatorze.
Dużo jeździsz wirtualnie?
Dużo jeżdżę i próbuję nadgonić czas do wirtualnych wymiataczy. Ćwiczyłem bardzo dużo podczas kwarantanny, głównie nocą, a to po całym dniu nie jest łatwe. Ostatnio w rajdzie wirtualnym byłem w pierwszej dwudziestce, chyba w najbardziej obsadzonej lidze. Ma ona bardzo długie tradycje i odbywa się od 15 lat.
Zmieniłeś niedawno pilota. Nie jest nim już Jacek Spentany, tylko Jakub Wróbel. Dlaczego?
Z Jackiem jeździliśmy już długo, znamy się od lat i potrzebowałem po prostu zmiany. Dużo razem przeżyliśmy, były wzloty i upadki, co także odbiło się na naszej współpracy. To nie jest tak, że się na siebie obraziliśmy – nadal mamy kontakt ze sobą i rozmawiamy od czasu do czasu. Zakończyliśmy współpracę biznesową. Kuba Wróbel jest młody, tak jak ja, a do tego ma bardzo duże doświadczenie – nie tylko w Polsce, ale również w mistrzostwach Europy ma sporo startów na swoim koncie. Jest wicemistrzem Słowacji 2019 roku. Jeździł z wieloma utytułowanymi kierowcami, co też jest plusem. Czasami po prostu zmiany są potrzebne.
Jak liczny jest teraz Twój zespół?
Liczy ponad 15 osób. Ja, pilot, koordynator logistyczny, który zajmuje się też organizowaniem posiłków dla nas. Mamy również osobę odpowiedzialną za PR, ale swoje social media prowadzę sam, bo to moje kanały komunikacji z ludźmi. Magda, moja narzeczona, pomaga mi w redakcji i w publikowaniu, zajmuje się też raportowaniem z rajdów. Mamy pięciu mechaników i trzech inżynierów. Oczywiście są z nami też szpiedzy. Z tej całej grupy, mój zespół to cztery osoby, a resztę dostaję w pakiecie z samochodem.
Powiedz na koniec o tym, co już udało Ci się zrobić w ostatnich tygodniach. Gdzie jeździłeś?
Obecnie mamy za sobą dwa dni testowania na torach, podczas których zrobiliśmy około 60 kilometrów. Najpierw jeździłem na Silesia Ring w Kamieniu Śląskim, a następnie na torze testowym Fiata w Tychach. Teraz czekają mnie prawdziwe testy na odcinku zamkniętym, przed rajdem Tarmac Master, który odbędzie się w dniach 20–21 czerwca.
Blogowy kwestionariusz
– Czego mógłbyś nauczyć innych?
Dobrej jazdy samochodem, mimo że nie jestem dobrym i cierpliwym nauczycielem, gdyż za bardzo się irytuję (śmiech). Najtrudniej uczy się członka rodziny, lecą iskry (śmiech).
– Ile godzin śpisz na dobę?
7-8 godzin.
– O czym w życiu chciałbyś zapomnieć?
O wszystkich niemiłych sytuacjach z mojego życia, choć one wszystkie też czegoś uczą.
– Najlepsze wspomnienie z dzieciństwa związane z motorsportem?
Gdy miałem 12 lat, moja mama miała przyjaciółkę, która spotykała się z rajdowcem. Dzięki niemu poznałem Łukasza Habaja, Jacka Spentanego, Kajetana Kajetanowicza i kilka innych z motorsportu.
– Jak pachnie zwycięstwo?
Najważniejsze jest dążenie do zwycięstwa. Jak przekraczam metę, to od razu dostaję kaca rajdowego, bo już chciałbym poczuć następne zwycięstwo… (śmiech). Dla mnie największą radością jest walka o zwycięstwo. I pierwsze sukcesy smakują trochę bardziej, niż te kolejne.
– Najdziwniejsze miejsce, w którym spałeś?
Dworzec autobusowy w Denver w USA.
– Najpiękniejszy kraj, w którym byłeś?
Finlandia.
– Jak najłatwiej sprawić Ci przyjemność?
Dobrą pizzą.
– Co Cię irytuje?
Jak ktoś ciągle powtarza to samo, np. opowiada mi pięćdziesiąty raz tą samą historię.
– Ulubiona dyscyplina na olimpiadzie?
Nie mam.
– Jest jakiś samochód, którego nie masz, a chciałbyś mieć w przyszłości?
Wiele! Jestem miłośnikiem motoryzacji. Gdybym miał takie możliwości, to postawiłbym halę i trzymał w niej co najmniej 30 samochodów. Najbardziej chciałbym mieć Subaru Imprezę 22B. W wersji WRC jeździł nim Colin McRae. Mam słabość do aut, które były kiedyś bazami aut rajdowych, np. Mitsubishi Lancer Evolution. Lubię starsze samochody. Uważam, że te współczesne są nijakie.
– Ulubiony zespół lub wykonawca muzyczny?
Lubię słuchać tego, na co akurat mam ochotę. Dużo słucham polskiego rapu, ale też klasycznego rocka, np. Pink Floyd. Nie przepadam za muzyką współczesną. Jest nijaka, jak współczesne auta (śmiech).
– Rozpoznają Cię już ludzie na ulicy?
Tak i jest to dla mnie dużym zaskoczeniem. To bardzo miłe. Ostatnio miałem taką sytuację na stacji benzynowej.
– Czego nie umiesz, a chciałbyś się nauczyć?
Jak najwięcej języków obcych, na przykład języka hiszpańskiego.
– Oglądasz seriale? HBO, Netflix?
Netflix, a HBO czasami, np. dla Watahy. Na Netflixie głównie Narcos, Ozark.
– Masz ulubionego kierowcę F1 lub rajdowego?
Sebastien Loeb i Michael Schumacher oraz Robert Kubica. Dla mnie poznać Roberta, to była niesamowita sprawa. Miałem to szczęście rok temu. To jest człowiek wszech czasów. Był niesamowity w F1 i w rajdach też był piekielnie szybki. Teraz znowu jest w F1 i w DTM. Podziwiam go. Niesamowity człowiek i wielki sportowiec.
– Co poprawia Ci humor?
Jazda samochodem i słuchanie muzyki.