Czy partnerzy zespołowi w Formule 1 mogą rywalizować na równych zasadach? Czy możliwa jest przyjaźń jeśli w grę wchodzą pieniądze, sława, tytuły i chęć udowodnienia swoich umiejętności?
Nie od dziś wiemy, że partnerskie kontakty w F1 do najłatwiejszych nie należą, a twój kolega z zespołu jest pierwszym i najbardziej wiarygodnym punktem odniesienia dla Ciebie i twoich ewentualnych pracodawców. Trudne relacje w zespołach królowej motorsportu istniły zawsze, szczególnie, jeśli za kierownicą siadali kierowcy o dużych umiejętnościach i silnych charakterach. Pojedynki Nigela Mansella z Nelsonem Piquetem czy Ayrtona Senny z Alainem Prostem emocjonowały fanów na całym świecie.
Niestety, nie zawsze te pojedynki rozgrywane były na równych warunkach. Czasem sprawę utrudniają różnice sprzętowe, innym razem podejście zespołu, które wyraźnie faworyzuje jednego z kierowców. Ostatnie „potyczki” Roberta Kubicy z George’em Russellem, choć są to głównie zmagania z bolidem, przywołują temat na nowo i skłaniają do przyjrzenia się bliżej rywalizacji pomiędzy partnerami zespołowymi w ostatnich latach.
Team orders
Polecenia zespołowe budzą skrajne emocje. Jedni są ich zdecydowanymi przeciwnikami, inni nie widzą na nie rady i dopuszczają ich stosowanie. Jeszcze inni traktują team orders jako coś zupełnie naturalnego, biorąc pod uwagę interesy zespołu. W prawie każdym teamie F1 przyznaje się priorytet jednemu z kierowców. Pytanie jakie należy sobie postawić dotyczy granic tej ingerencji. Czy faworyzowanie jednego z kierowców powinno mieć jakieś granice, czy jest to wewnętrzna decyzja zespołu?
Początek dwudziestego pierwszego wieku przebiegał pod dyktando Ferrari i jednego z najbardziej utytułowanych kierowców w historii – Michaela Schumachera. Jego partnerem był wówczas Brazylijczyk Rubens Barichello, który dla mnie stał się wtedy przykładem idealnego… kierowcy numer dwa. Kilkukrotnie przepuszczał Michaela podczas wyścigu, innym razem blokując rywali sprawdził się w roli „bufora bezpieczeństwa” dla 7-krotnego mistrza świata.
Do historii przeszły między innymi polecenia zespołowe wydane podczas GP Austrii 2001, kiedy to Jean Todd skierował do Barichello słynne już słowa: „Let Michael pass for the championship”. Podobny manewr zamiany miejsc na ostatnim okrążeniu Ferrari zastosowało rok później… również w Austrii. Barichello udało się wygrać natomiast GP USA, ponieważ… nie wyhamował przed linią mety oddając pozycję Schumacherowi.
Po tych wydarzeniach team orders zostały zakazane, co jednak nie zmusiło szefów zespołów do rezygnacji z tych niesportowych praktyk. Do kolejnej wielkiej afery doszło podczas GP Singapuru w 2009 roku, kiedy po wypadku – celowym – Nelsona Piqueta Jr, przewagę zyskał Fernando Alonso. W konsekwencji tych zdarzeń Formułę 1 i Renault opuścił szef tego zespołu Flavio Briatore. Coraz częściej pojawiały się sygnały, że zakaz team orders jest trudny do egzekwowania, a jego następstwa mogą być nawet niebezpieczne.
Kolejny raz o Ferrari głośno zrobiło się za sprawą komunikatu jaki usłyszał w team radio Felipe Massa. Podczas wyścigu na Hockenheim w 2010 roku zabrzmiało kultowe już: „Fernando is faster than you”, co było oczywistym nakazem przepuszczenia Hiszpana.
Walka na maksa
Polecenia zespołowe zdarzało się też kierowcom ignorować. Jednym z przykładów takiej niesubordynacji może być Sebastian Vettel, który jeżdżąc w Red Bullu u boku Marka Webbera nie przejął się zbytnio komunikatem, który wystosowano do niego przez radio. Hasło „Multi21” nakazywało ukończenie wyścigu w kolejności Webber – Vettel. Tymczasem Niemiec wyprzedził swojego partnera z zespołu, wygrywając GP Malezji. Ten incydent nie był pierwszym pomiędzy Australijczykiem a kierowcą zza naszej zachodniej granicy. Przelał on jednak czarę goryczy.
Często do twardych pojedynków, na granicy odpowiedniego zachowania, dochodziło, kiedy w zespole znajdowało się jednocześnie dwóch silnych, charakternych kierowców. Do takiej sytuacji doszło w roku 2007, kiedy w McLarenie spotkało się dwóch kierowców z najwyższej półki: wkraczający dopiero na tory Lewis Hamilton i były dwukrotny mistrz świata Fernando Alonso. Hiszpan nie chciał poddać się w walce z Brytyjczykiem. Do kulminacji doszło podczas GP Węgier, gdzie Fernando na tyle opóźnił wyjazd Hamiltona na kółko kwalifikacyjne, że ten nie zdążył wykręcić pomiarowego czasu.
Czy zatem słowa Maxa Verstappena, że Lewis nie czuł nigdy presji ze strony partnera zespołowego są prawdziwe? Według mnie absolutnie nie. Walka z Alonso to nie jedyny dowód. Na nieco ostrzejszą walkę swoich kierowców pozwolił Mercedes w roku 2016. Nico Rosberg, kolega Hamiltona z czasów kartingu skutecznie rywalizował z nim na torze, wygrywając klasyfikację generalną mistrzostw.
Sporą presję na Lewisa wywarł też w McLarenie Jenson Button, mistrz świata z roku 2009, niejednokrotnie wygrywając z nim pojedynki na torze. Sam Button przyznawał wielokrotnie, że to właśnie partner z zespołu jest twoim pierwszym rywalem na torze, a do McLarena przeszedł w poszukiwaniu nowych wyzwań, chcąc zmierzyć się w jednym teamie z Hamiltonem. Zdawał sobie sprawę z wyzwania jakie podjął i za to czapki z głów!
A przecież nie zawsze było kolorowo. Początki w F1 Button miał ciężkie, przegrywając z kretesem swoją walkę w Benettonie z Giancarlo Fisichellą. Pojedynek z Ralfem Schumacherem też nie należał do najłatwiejszych. Ciekawostka- najlepiej Button wspomina chyba swoją współpracę z… Rubensem Barichello.
Kiedy ambicja ponosi
Bardzo ostre były pojedynki nie tylko kierowców z wielkimi sukcesami w Formule 1. Czasem ambicja ponosiła również kierowców na dorobku lub tych z środka stawki. Jeszcze niedawno emocjonujące a czasem zupełnie nielogiczne były pojedynki Sergio Pereza z Estebanem Oconem. Meksykanin z premedytacją potrafił „wpakować się” w swojego zespołowego partnera, na co trudno znaleźć wyjaśnienie.
Podobne, czasem kosztowne w skutkach pojedynki, toczą po dziś dzień Kevin Magnussen i Romain Grosjean z Hassa, jadąc nie raz koło w koło ryzykując koniec wyścigu dla obu z nich. Czasem chyba brakuje po prostu zimnej głowy i oceny czy cenniejsze jest dojechanie na swoich pozycjach i zapewnienie zespołowi punktów do klasyfikacji czy czasem bezcelowy pojedynek, kończący wyścig przed czasem.
W obecnym sezonie przykładem wzorowych relacji w zespole wydają się być Carlos Sainz i Lando Norris, wspólnie żartujący i spędzający czas poza torem. Czy jednak ich przyjaźń nie skończy się wraz z walką o wyższe pozycje? Czy legendarny „przyjaciel w F1” jest możliwy?
Marcin Jagusz