Kubica szósty. Tak sobie, mogło być lepiej. To był trudny wyścig.
Czy nie tak dekadę temu zdarzało się nam podsumowywać udział Roberta w Grand Prix? Pukam się w głowę palcem wskazującym. Trudny wyścig? Dziś w sferze marzeń pozostaje regularne zdobywanie choć drobnych punktów. „Słaby” bolid BMW, przeciętne Renault byłoby teraz wybawieniem.
Tym bardziej docenić należy punkt, na który Robert Kubica czekał prawie dziewięć długich lat – burzliwych i trudnych, bijąc tym samym kolejny rekord. Przekroczył kolejną granicę. Punkt dający nadzieję, że ciężka praca i wytrwałość bywają nagradzane. Patetycznie? Może, ale po tylu latach wszyscy chcielibyśmy, żeby to jedno oczko było punktem zwrotnym sezonu, w którym wydawało się, że utknęliśmy w… martwym punkcie.
To nie zawsze mało
Punkt stał się chyba najczęściej padającym w ostatnich dniach słowem w kontekście F1 i Roberta Kubicy. Nie należy lekceważyć jego znaczenia. Zdarzało się w historii Formuły 1, że jeden punkt miał wielką wagę. Przykłady można mnożyć, ale wspomnijmy tylko o dwóch, bliskich kibicom Roberta. Pewnie domyślacie się, o jakie momenty chodzi.
Rok 2007. Kubica ulega wypadkowi w Kanadzie, który eliminuje go (niekoniecznie słusznie) z udziału w GP USA. W wyścigu Roberta zastępuje młody Sebastian Vettel, który szansę wykorzystuje zdobywając jeden, jak się potem okazuje bardzo cenny punkt. Niemiec zwraca na siebie uwagę, a jego kariera nabiera rozpędu. Za kilka lat będzie czterokrotnym mistrzem świata. Lubimy go czy nie, trzeba mu to oddać.
Rok 2008. Sezon później bardzo dobrze radzi sobie inny z naszych dobrych znajomych – Felipe Massa. Do ostatniego okrążenia kończącego sezon swojego domowego GP Brazylijczyk jest wirtualnym mistrzem świata. Jego radość nie trwa jednak długo bo tytuł odbiera mu Lewis Hamilton, wyprzedzając go w klasyfikacji generalnej – jakże by inaczej – jednym punktem.
Czasem jak widać jeden punkt potrafi odmieniać losy, oby tak było i tym razem.
Trudne pytania
Już za chwilę „domowy” wyścig Roberta. Na Hungaroringu kibiców i dopingu nie zabraknie. Na co możemy liczyć? Czy poprawki dały efekt? Czy Robert będzie w stanie walczyć z Russellem w miarę porównywalnym bolidem? Pytań w naszych głowach jest wiele, a na każde z nich trudno odpowiedzieć. Czy wszystko wróci do stanu sprzed GP Niemiec?
Poprawki? Trudno ocenić. Oba bolidy uległy uszkodzeniom podczas weekendu, więc działanie rozwiązań zastosowanych przez ekipę z Grove pozostaje dalej niewiadomą. Sam RK przyznał, że poprawki działają… jeśli nie odpadają. Nawet jeśli dają realny zysk, to pozostałe zespoły i tak będą nie krok, ale trzy kroki przed Williamsem. Zespół z Grove wciąż będzie najwolniejszy i wciąż trudno będzie nawiązać walkę w normalnych okolicznościach pogodowych.
Walka z George’em? Tutaj też nie ma konkretnej odpowiedzi. Bardzo prawdopodobne, że młody Anglik znów będzie pół długości bolidu przed Robertem. Choć podczas GP można było wyciągnąć pierwsze sygnały, że kiedy pojawia się realna szansa na walkę, Kubica tanio skóry nie sprzeda. Prawdopodobnie pierwszy raz w walce mógł użyć agresywniejszego mapowania silnika, a George pierwszy raz zaczął się denerwować, a nawet nie słuchać poleceń zespołu. Nie zapędzałbym się jednak z krytyką GR. To niezwykle utalentowany młody człowiek. Żartujmy więc, ale z fasonem.
Długa droga do domu
Miejmy zatem nadzieję, że karta odwróci się na jednym z najważniejszych dla Roberta i polskich kibiców torze. Jednocześnie nie posuwając się za daleko w teoriach spiskowych. To nie tylko bolid powoduje, że RK często przegrywa z Russellem. Ocenę czy obaj dysponują tym samym sprzętem możemy oczywiście prowadzić, ale w granicach dobrego smaku. Każdy, kto zna się na F1 i będzie zainteresowany tematem, będzie w stanie wyciągnąć wnioski z telemetrii czy wyglądu elementów konstrukcji bolidu.
George startował w nieprzerwanie w wyścigach niższych serii i jest „w gazie”. Dlatego nie miejmy mu za złe, że chce ścigać się z Kubicą. A sposób w jaki to robi? Cóż, jest młody. Nie oceniajmy go pochopnie. Roberta w F1 nie było kilka lat, wyczucie bolidu i instynkt wyścigowy to coś, czego musi się na swój sposób na nowo nauczyć. Widać, że jest z tym coraz lepiej i jeśli sprzęt mu na to pozwoli, RK pokaże pazur w tym sezonie i jak mówi Nico Rosberg „jeszcze zaatakuje”.
Pozostaje trzymać kciuki, że nastąpi to już w najbliższy weekend na Hungaroringu, na torze, na którym Robert zaczynał poważne ściganie w F1, w wyścigu, który w dużej mierze przypominał ostatnie GP Niemiec i wymagał od kierowców pokazania maksimum swoich umiejętności. Historia zatoczyła koło i polscy kibice mogą wrócić na tak dobrze kojarzące się GP Węgier. Ten wyścig to trochę podróż w czasie, dla wielu z nas podróż sentymentalna.
Miłego kibicowania!
Marcin Jagusz