Gdybym w tym tekście miał zawrzeć tyle treści, ile emocji dostarczyła nam Grand Prix Francji 2019, chyba właściwie musiałbym już kończyć. Szczerze mówiąc, po doświadczeniach z zeszłego roku, po innych seriach wyścigowych wiedziałem, że nie ma co zawodom na Paul Ricard zawieszać wysoko poprzeczki oczekiwań jeśli chodzi o atrakcyjność, ale po cichu liczyłem, że wysoka temperatura tak powietrza jak asfaltu sprawią, że dla niektórych silników, a i dla opon niektórych kierowców okażą się one zbyt wymagające.
Nic takiego (może poza problemami hydraulicznymi w bolidzie Lando Norrisa) nie miało jednak miejsca. Co więcej, gdyby nie wycofujący się w końcówce Romain Grosjean z zespołu Haas, mielibyśmy 9 wyścig w historii F1, kiedy wszyscy kierowcy, którzy wystartowali, osiągnęliby metę.(sic!)
Ja bardzo szanuję władze toru w Le Castellet za zapewnienie najwyższych standardów bezpieczeństwa, ale szerokie, wyasfaltowane pobocza sprzyjają ryzykowaniu, przy niskich ewentualnych kosztach, przez każdego kierowcę i nie różnicują nam zawodników. Rozumiem, że zdrowie i życie kierowców jest najważniejsze, ale chyba każdy kibic chciałby żeby F1 dostarczała trochę ryzyka i adrenaliny. Żeby nie zawsze można było „cisnąć na maxa”, a ewentualny błąd mógł zakończyć twój udział w wyścigu…
W Grand Prix Francji, od startu do zakończenia, w pełni kontrolując wyścig, prowadził Lewis Hamilton. Drugi na mecie zjawił się jego partner z zespołu, Fin Valtteri Bottas. To tylko przekonuje nas o tym, co wiedzieliśmy już wcześniej – Mercedes, po raz wtóry, zbudował najlepszy bolid w sezonie. Dodatkowo, tegoroczny bolid jest póki co bezkonkurencyjny.
3 i 5 miejsce Ferrari, które w tygodniu przed wyścigiem stwierdziło, że „znaleziono główną przyczynę słabych wyników”, chyba ostatecznie potwierdza, że auto Scuderii jest zbyt mało wszechstronne, by podjąć walkę ze ”Srebrnymi Strzałami”.
W Red Bullu po staremu. Auto chimeryczne, nie mające jeszcze mistrzowskiego potencjału i Max Verstappen po raz kolejny punktujący lepiej niż Pierre Gasly. Powoli staje się to tradycją, co niewątpliwie jest kamyczkiem w ogródku młodego Francuza i na pewno zostanie wzięte pod uwagę, przy decydowaniu o jego przyszłości.
Na ogromne pochwały zasługuje team McLaren, który na Paul Ricard, zwłaszcza w kwalifikacjach, zaprezentował się naprawdę imponująco. Widać, że w Woking poczyniono ogromne postępy, co może sugerować, że zespół dowodzony prze Zaka Brawna i Andreasa Seidla już niebawem może dołączyć do obecnego top 3.
Wyróżnić należy też zespół Renault. Gdyby nie kary dla Daniela Ricciardo, francuski zespół zdobyłby podwójne punkty przed własną publicznością. Zwłaszcza w końcówce wyścigu imponowali tempem.
W Willliamsie wreszcie odtrąbić można mały „sukces” Roberta Kubicy. Choć sam Krakowianin nie był z tego osiągnięcia szczególnie zadowolony, flagę w szachownicę osiągnął przed swoim partnerem z teamu Georgiem Russell’em. Ten „sukces” zawdzięcza wprawdzie dodatkowej wizycie Russella u mechaników, ale za kilka tygodni nikt nie będzie o tym pamiętał, „a wynik idzie w świat”. Dodać jeszcze należy, że George „odwiedzał” boksy by wymienić przednie skrzydło w bolidzie, uszkodzone po pojedynku… z Kubicą.
Jeden z popularniejszych krajowych portali informacyjnych w internecie chwalił się nagłówkiem mówiącym: „skandal! Kubica wypchnął kolegę z temu z toru.”, ale ja widziałem to raczej w innym świetle. Widziałem twardą obronę na torze człowieka, który jest sfrustrowany stanem swojego sprzętu, przed młodzieńcem, który mając świadomość przewagi swojego auta, nie czeka na okazję, tylko bezczelnie atakuje w dowolnym miejscu toru…
Piotr Ciesielski