Pierwszy rzut oka na tabelę wyników i znów dominacja Mercedesa, dublet i kolejne punkty w drodze po podwójne mistrzostwo ekipy Toto Wolfa, wyścig bez historii. Nic bardziej mylnego, bo wyścig zaskoczył. Nudy nie było, wręcz przeciwnie – zwrotów akcji mieliśmy więcej, niż mogliśmy się tego spodziewać. Niestety po wyścigu przyszło nam sparafrazować słowa Gary’ego Linekera. Cóż, Formuła 1 to taki sport, w którym dwudziestu kierowców jeździ w kółko po torze, a na końcu i tak wygrywa Mercedes. Niezawodność tym razem wygrała z młodzieńczym polotem.
Zmiana warty?
Wielu kibiców i ekspertów już w momencie ogłoszenia Charlesa Leclerca kierowcą Scuderii, zaczęło zastanawiać się czy młody monakijczyk pokona w walce zespołowego partnera lub chociaż zmusi go do wysiłku. Już po pierwszych dwóch Grand Prix wiemy, że 21-latek tanio skóry nie sprzeda. Ba, młodzieniec ma apetyt na wygryzienie Vettela z roli pierwszego szybciej niż mogłoby się wydawać. W pierwszym wyścigu w Australii Ferrari skórę czterokrotnego mistrza świata jeszcze uratowała, delikatnie sugerując Leclercowi pozostanie z tyłu. Jednak już dwa tygodnie później Charles odpalił w kwalifikacjach zdobywając pole position w swoim drugim wyścigu w Scuderii.
Choć awaria uniemożliwiła mu zwycięstwo w wyścigu, to i tak Leclerc zameldował się na najniższym stopniu podium, pozostawiając z tyłu Verstappena i… Vettela. To już drugi, tym razem bardzo poważny sygnał ostrzegawczy dla niemieckiego kierowcy, który po raz kolejny zawiódł i nie ustrzegł się błędu. Czy na naszych oczach dokonuje się w Ferrari zmiana warty? Pewnie za wcześnie, żeby wyrokować, ale to bardzo możliwe. Vettel przez kilka lat w Scuderii mistrzostwa nie zdobył a wielokrotnie sam odbierał sobie możliwość walki popełniając błędy. Cierpliwość władz włoskiej stajni jest bardzo duża, ale wydaje się, że powoli się kończy. Nie mam wątpliwość, ze to ostatni moment Sebastiana na podjęcie walki o mistrzostwo. Niewykluczone jednak, że Leclerc zmusi go do przedwczesnej weryfikacji celów.
Kiedyś to było
Nowoczesne technologie i przekraczanie limitów, a co za tym idzie również ich zawodność i awarie, od zawsze rozgrzewały kibiców królowej motorsportu. Zmiana, choć nie zawsze na lepsze, w dużej mierze definiuje ten sport. W ostatnich latach wielu fanów zastanawia się czy ta ewolucja aby na pewno poszła w dobrą stronę. Czy silniki hybrydowe, zwiększenie rozmiarów bolidów, zniesienie tankowania podczas wyścigów czy nawet wybór Pirelli na monopolistycznego dostawcę opon, to czasem nie decyzje, które prowadzą F1 na skraj przepaści. A stąd droga jest już prosta – każdy krok w przód prowadzi do nieuchronnego upadku.
Niejednokrotnie to właśnie te elementy decydowały o atrakcyjności wyścigu. Tankowanie, nie zawsze szło po myśli zespołów, przedłużając pobyt kierowcy w pit lane. Jego długość rodziła z kolei spekulacje na temat ilości zatankowanego paliwa i taktyki wybranej dla danego kierowcy. I wiem, zakaz miał zwiększyć bezpieczeństwo (podobnie jak system HALO, który już nota bene stopniowo zaakceptowaliśmy), ale czy nie można go było zwiększyć, np. poprzez wprowadzenie bezpieczniejszych rozwiązań podczas tankowania?
Również dwóch dostawców opon wprowadzało do rywalizacji element nieprzewidywalności. Nie zawsze, dla przykładu, opony Michelin i Bridgestone’a spisywały się w konkretnych warunkach porównywalnie. Wielu powie, ze było to niesprawiedliwe i decydowały decyzje pozasportowe. Oczywiście, tylko czy da się z Formuły 1 element szczęścia wyeliminować? My, jako fani Roberta Kubicy, powinniśmy doskonale wiedzieć, że nie.
Zabrakło mocy
Pomijając już samą konstrukcję bolidu i to, czy daje ona możliwość jakiejkolwiek walki, to znów technologia i jej awaryjność zadecydowały o wynikach GP Bahrajnu. I kiedy w dużej mierze wyścig wydawał się być poukładany a Leclerc spokojnie dojedzie do mety, jego bolid… stracił moc. Jadące za nim Mercedesy w błyskawicznym tempie zaczęły się do niego zbliżać i wyprzedziły bezradnego Charlesa. A gdyby nie Safety Car, to najprawdopodobniej skończyło by się poza podium, bo Max Verstappen tylko czekał na możliwość wyprzedzenia monakijczyka!
A przecież to nie jedyne problemy techniczne. Pech (?) nie opuszcza Renault. Na jednym okrążeniu dwa samochody ekipy z Enstone po prostu przestały jechać i zaparkowały na poboczu – awaria jednostki napędowej. Tym ciekawiej spoglądać teraz na formę McLarena, który porzucił współpracę z Hondą na rzecz silników Renault właśnie. A Honda? Honda wydaje się radzić sobie coraz lepiej i powoli odrabiać lekcję w erze silników hybrydowych. Gdyby komuś problemów z silnikami było mało, to mieliśmy też do czynienia z samoistnie i w bardzo efektowny sposób odpadającym przednim skrzydłem Vettela.
GP Bahrajnu upłynęło nam więc pod znakiem fajerwerków i spektakularnych zwrotów akcji, niestety nie zawdzięczaliśmy ich wspaniałym manewrom kierowców, a awariom. I w tym wszystkim, z perspektywy kibica Roberta Kubicy, cieszyć może tylko jedno. Bezawaryjność bolidu Williamsa. Ale to jednak chyba trochę poniżej naszych oczekiwań. Miejmy nadzieję, że już GP Chin przyniesie przyniesie nam więcej powodów do zadowolenia.
Tekst: Marcin Jagusz