Wyobraźcie sobie, że otrzymujecie do Waszej stadniny koni bardzo rączego rumaka, którego drugim imieniem jest prędkość. Wy jednak ufacie swojej starej szkapie na tyle, że wolicie go trzymać w stajni, na uwięzi. Albo nieco bardziej motoryzacyjnie: dostajecie oldschoolowego, ale nadal ostro zadziornego na asfalcie forda mustanga. Wsadzacie do garażu i patrzycie, jak rdzewieje i niszczeje, bo wasze mondeo może i czasem nawala, ale przecież służyło juz przez tyle lat. To właśnie robi Ferrari.
Nie zrozumcie mnie źle – Sebastian Vettel jest czterokrotnym mistrzem świata, to niezaprzeczalny fakt. Tyle, że prawda jest taka, że w czerwonej stajni z Maranello – jako ten prancing horse z ich logotypu – powinien dołożyć jeszcze co najmniej jeden, ubiegłoroczny. O ile nie dwa. Wyszło, jak wyszło, wszyscy doskonale wiemy. Ten rok ma szanse jednak odmienić losy Ferrari – zwłaszcza dzięki świeżości i młodości, jaką wnosi ze sobą Charles Leclerc.
I choć Ferrari zdecydowało się na podpisanie kontraktu z najmłodszym od paru dekad kierowcą, to jakoś nikt w Maranello nie kwapi się spożytkować energię i potencjał drzemiące w Monakijczyku. Najpierw padają znane już wszystkim słowa, że w pewnych momentach sezonu być może będzie trzeba postawić na Seba, a potem… okazuje się, że ów moment ma miejsce już w pierwszym wyścigu sezonu.
Pomijam incydent z pierwszego okrążenia, bo w ferworze walki już niejednokrotnie widzieliśmy wywożenie poza tor nie tylko rywali, ale i kolegów zespołowych. Tak bywa, niekiedy kosztem straty pozycji przez partnera, i tak dobrze, że nie skończyło się gorzej. O wiele bardziej bolą mnie jednak team orders…
Here is the team radio of @Charles_Leclerc asking if he should stay behind Vettel
Charles: „Should I stay behind Sebastian? Yes or no?”
„Yes and back off to have some margin”
Charles: „Ok”#AusGP pic.twitter.com/PNH8000UYn
— tami. (@Vetteleclerc) 17 marca 2019
Doganiając Vettela i jadąc ewidentnie szybciej od zespołowego kolegi Charles spytał przez radio, czy ma wyprzedzać, czy zostać z tyłu. Odpowiedź inżyniera nie pozostawiała wątpliwości – zostać, nieco zwolnić i budować mur. Jak dla mnie, mimo całej glorii wokół Seba – decyzja kompletnie niezrozumiała, zwłaszcza w pierwszym wyścigu. Kto wie, czy nie goniłby dalej Maxa, być może prowokując go do popełnienia głupiego błędu – co ten zresztą potrafi, wiemy o tym doskonale.
Inna sprawa, że przy tak bezpiecznym marginesie, jaki sobie Ferrari wypracowało, dziwi że nikt nie zaproponował Leclercowi zjazdu, zmiany opon na najszybsze i walki o dodatkowy punkcik, który przez większość czasu dzierżył Valtteri Bottas. Jeśli walczy się z Mercedesem o tytuł to tak, te głupie punkciki, które mało komu przypadły do gustu, też mają znaczenie i mogą się kiedyś odbić czkawką…
I wprawdzie Ferrari dowiozło 22 punkty, co dało im drugie miejsce w generalce, ale to mimo wszystko o równo połowę mniej niż główni rywale. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w Bahrajnie konie i źrebaki będą mogły galopować ile wlezie. Najlepiej bez zahamowań.
Przemysław Garczyński