Wszyscy pamiętamy czasy (albo przynajmniej o takowych słyszeliśmy), gdy walkę w stawce Formuły 1 toczyły nie tylko zespoły i ich kierowcy, ale także wielkie koncerny tytoniowe. Czasy, w których w stawce mieliśmy British American Racing, nieprzypadkowo zbliżone nazwą do British American Tobacco (dodajmy: z dwoma różnymi malowaniami bolidów), McLaren reklamował papierosy West, a Ferrari było jeżdżącą reklamą Marlboro produkowanych przez Philip Morris International. Czasy – zdawałoby się – słusznie minione.
Mamy koniec 2018 roku. Ferrari kilka ostatnich wyścigów jeździ z tajemniczym napisem „Mission Winnow” oraz logotypem, przywodzącym na myśl skojarzenia ze wspominanym Marlboro. McLaren dla odmiany ogłasza deal, dzięki któremu cichaczem BAT będzie wspierać zespół w zamian za promocję hasła „A Better Tomorrow”. Marketing szeptany i reklama podprogowa w najlepszym, a zarazem chyba najdroższym wydaniu.
I wydawać by się mogło, że pozostaje wzruszyć ramionami, przyznać, że wielkie zespoły mają większe możliwości zawierania umów z dużymi podmiotami, każdy przepis da się obejść (przecież sami doskonale wiemy, że „Polak potrafi” – a inni wcale nie są gorsi) i przyzwyczaić się na nowo do faktu, że koncerny tytoniowe pojawią się F1 ponownie, „niebezpośrednio”- choć trudno akurat sensownie zdefiniować ową bezpośredniość.
I wtedy przyszła pora na Melbourne…
Doskonale wiemy, ile zmian czekało Ferrari, by dostosować się do australijskich wymogów w związku z szumem medialnym, jaki został podniesiony na temat reklamowania wyrobów tytoniowych. Nowa nazwa zespołu, inne stroje, inne malowanie – ostatecznie nawiązujące do 90 rocznicy powstania Ferrari, a to wszystko przygotowywane w wielkim pośpiechu, z uciekającymi pieniędzmi w tle. W końcu sponsor płaci za reklamę, nie za jej brak, prawda? Analogicznie McLaren swoje „lepsze jutro” zastąpił znienacka reklamą sieci 7-Eleven.
Na horyzoncie Bahrajn – i już wiemy, że ekipa z Maranello wystąpi jako Scuderia Ferrari Mission Winnow, z odpowiednimi logotypami wszędzie, gdzie umowa sponsorska tego wymaga. McLaren znów będzie – jak politycy przed wyborami – wmawiać nam, że jutro będzie lepiej. A potem co? Przyjdzie kolejny wyścig, kolejne protesty, i ekipy czeka rok przebieranek i takiego ping-ponga, polegającego na zmienianiu nazwy co wyścig? To czysta paranoja, a może i rozdwojenie jaźni. Pytanie tylko…
Czy to wszystko ma sens?
21 listopada 2001 FIA ogłosiła, że reklamowanie wyrobów tytoniowych i sponsorowanie ekip przez takowych producentów zostanie zakazane po 2006 roku. Wówczas – 18 lat temu – zmiana ta miała wpłynąć na aż pięć zespołów w stawce: Ferrari (Marlboro), McLaren (West), Jordan (Benson and Hedges), Benetton (Mild Seven) i wspominany BAR (British American Tobacco). Po ponad 30 latach obecności papierosów na bolidach oraz samochodach ścigających się w WRC, FIA z Maxem Mosleyem na czele zdecydowała się zakręcić nie tyle kranik, co wodospad gotówki, jaka płynęła do zespołów – szacowano wówczas, że dochody z tytułu reklamowania tytoniu sięgają rzędu 350 milionów dolarów. Rocznie.
Zespoły zostały zmuszone szukać alternatywnych sponsorów. W samej serii NASCAR, którą również dotknął ten problem, z 44 zespołów w stawce nagle zrobiło się 42, a sporo z nich miało problem znaleźć zastepcze źródła finansowania na kolejny rok. Powód odcięcia się od koncernów tytoniowych był jednak prosty – pomijając kwestie zdrowotne, był to najlepszy chyba sposób, by wyrównać finansowy układ sił w stawce i dać mniejszym zespołom większe pole do popisu.
O tym, że „mały, ale wariat”, przekonaliśmy się już parokrotnie, choćby za sprawą rezultatów osiąganych przez zespół Force India. Doskonale udowodnili, że nie trzeba mieć potężnego zaplecza, by rywalizować na torze i zdobywać regularnie konkretne punkty. A tu nagle PMI i BAT ponownie wkraczają do akcji, robiąc – przynajmniej w moim odczuciu – wizerunkowy syf w Ferrari i McLarenie (choć w tym drugim o wiele mniejszy, a w każdym razie cichszy).
Tak, jak jestem fanem Ferrari i generalnie zależy mi na tym, by zespół miał jak najwięcej środków pozwalających na osiągnięcie jak najlepszych rezultatów (na czele z upragnionym mistrzostwem konstruktorów oraz, daj Boże, kierowców), tak kampanii „Mission Winnow” i jej pochodnym mówię stanowcze: NIE. Po to zostało wprowadzone ograniczenie, by rywalizacja była bardziej wyrównana, a co za tym idzie – ciekawsza z perspektywy widza. W tym samym celu forsuje się limity budżetowe, „nową formułę” od 2021 roku, jednakowe skrzynie biegów i wszystkie inne zmiany. I chciałbym, żeby wszystkie zespoły poszły w tym jednym, wspólnym kierunku, mającym napędzać wyścigi, zamiast napychać sobie kieszeń i liczyć na tymczasowy sukces, póki można coś ugrać przy niemal nieograniczonym budżecie.
Bo nie wiem, jak Wy, ale ja chciałbym, żeby Ferrari zdobyło mistrzostwo. Ale w taki sposób, żebym potem mógł dzieciom opowiadać o cudownej rywalizacji na torze, o tym, że kierowcy szli łeb w łeb, punkt w punkt w generalce, że zaważył ostatni wyścig i tak dalej. Bo inaczej historia będzie wyglądać następująco: tak, zdobyli tytuł mistrza świata, ale… dzięki nielegalnej kampanii tytoniowej (lub czemukolwiek innemu, dopowiedzcie sobie sami). Wynik wynikiem, ale najzagorzalsi kibice będą pamiętać okoliczności. Tak, jak te związane z punkcikiem Sirotkina. A tego tego Ferrari (ani McLarenowi czy innym zespołom) nie życzę.
Przemysław Garczyński