Niektórzy powiedzą, że każda aktywność fizyczna może być niebezpieczna i niesie za sobą ryzyko wypadku. Ale trudno nie zgodzić się z tezą, że niektóre sporty są bardziej niebezpieczne od innych. Należy do nich na przykład motorsport.
Niektórzy, posługując się czarnym humorem, żartują, że to nie prędkość zabija, a gwałtowne zatrzymanie. Jest w tym cień prawdy, choć bez jednego nie ma drugiego. W motorsporcie od zawsze chodziło o to, by być jak najszybszym. Tym co wraz z biegiem lat stawało się coraz ważniejsze, było bezpieczeństwo kierowców.
Początkowo ze względu na ograniczenia technologiczne i używane materiały, bardzo trudno było zadbać o bezpieczeństwo kierowców rywalizujących w różnych wyścigach. Mowa tu o latach 1910-1930, kiedy rodził się prawdziwy motorsport, jaki znamy dziś.
Niemałą rolę w zwiększaniu ryzyka kierowców miały obiekty, na których rywalizowali. Nitkę jazdy – stworzoną z asfaltu, betonu, a czasem nawet szutru, nie ogradzały bariery – często tuż za nią znajdowały się drzewa, strumyki, domy lub kibice. Każde wypadnięcie z trasy kończyło się poważnym wypadkiem.
Przez wiele lat, to prędkość i osiągi były czynnikami zdecydowanie dominującymi w motorsporcie. Przez dziesięciolecia śmierć była nieodłącznym elementem wyścigów. Tak było również wtedy, gdy pojawiła się Formuła 1, a zatem w latach 50-tych XX wieku. Nie było sezonu, a czasem nawet półrocza, w którym jakiś kierowca nie zostawił życia na torze. Śmierć nie wybierała – ginęli przyszli, obecni czy byli mistrzowie, ginęli też ci, którzy jeździli na końcu stawki.
Dopiero w latach 70-tych – za sprawą coraz głośniejszych protestów samych kierowców – zaczęto zwracać baczniejszą uwagę na bezpieczeństwo zawodników. Sprawa Nikiego Laudy i jego niemal śmiertelnego wypadku na Nurburgring sprawiła, że baczniej zaczęto przyglądać się torom, na których ścigali się kierowcy i zaczęto zwracać uwagę na ich bezpieczeństwo.
Następnie uwaga skupiła się na konstrukcji bolidów. Nadal najważniejsze były osiągi, ale większą rolę odgrywało zwiekszenie bezpieczeństwa kierowcy poprzez ognioodporne kombinezony, mocniejsze kaski czy mocniejszy monokok. Zaczęto też zwracać uwagę na bak paliwa tak by ograniczyć ryzyko pożaru.
Bardzo smutnym, ale ważnym kamieniem milowym w dbałości o bezpieczeństwo kierowców był weekend wyścigowy na torze Imola w 1994 roku. To podczas niego zginęli Roland Ratzenberger i trzykrotny mistrz świata, Ayrton Senna. Wówczas Bernie Ecclestone oraz Jo Bauer postawili sobie za cel maksymalne zwiększenie bezpieczeństwa kierowców. Postanowiono na superwytrzymałe monokoki, lepsze kaski, ochronę głowy kierowcy. Wiele zabezpieczeń powstało też na torach, które stały się bardziej wybaczające, ale też bezpieczniejsze dla kierowców.
Dzięki temu od 1994 roku podczas wyścigu F1 nie zginął żaden kierowca, choć niestety na skutek odniesionych obrażeń podczas Grand Prix Japonii 2014 śmierć kilka miesięcy później poniósł Jules Bianchi.
Najnowszymi zmianami, mającymi zadbać o bezpieczeństwo kierowców były system halo i nowa specyfikacja kasków. W tym czasie oczywiście zdarzało się, że podczas wypadków kierowcy mieli tyle szczęścia, że szybko powinni wykorzystywać STS kod promocyjny, ale i tak temu szczęściu trzeba dopomagać – właśnie zwiększając bezpieczeństwo nie tylko samochodów, ale również torów, na których rywalizują najlepsi zawodnicy świata.
Trzeba przyznać, że F1, ale również inne serie wyścigowe zrobiły w tej kwestii świetną pracę.