Gdy w poprzednich latach wspominaliśmy 6 lutego 2011 roku, było to bolesne wspomnienie rany już mocno zabliźnionej. Ostatni rok jednak był w pewnym sensie lekarstwem na tę bliznę, a częściowy powrót Roberta Kubicy do Formuły 1 sprawił, że dziś postrzegamy ostatnie 7 lat jako triumf woli, determinacji, pasji. Robert wciąż dąży do tego, byśmy wypadek w Ronde di Andora mogli jeszcze bardziej wymazać z pamięci.
Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób nie chce takich „wspomnień” i zasadniczo miałem ich już nie publikować. Ale okoliczności się zmieniły. Oczywiście, zaraz znajdą się tacy, którzy powiedzą, że przecież się nie zmieniły, że Kubica nadal nie jest pierwszym kierowcą w F1, że od Williamsa dostał PR-owy ochłap. I choć w tym ostatnim podejściu może być nieco prawdy, to ja jednak kolejny raz chcę pokazać, że jednak zmiana jest drastyczna.
Otwarcie
Pisałem to już nie raz, ale chyba istnieje konieczność powtarzania, jak poważny był wypadek Roberta Kubicy i jak ogromne konsekwencje miał dla Kubicy. Ostatnie 12 miesięcy, oprócz wspaniałej walki o powrót do F1 na torze i w symulatorach. To również kilka bardzo szczerych wywiadów Roberta Kubicy, w których wraca do chwil, będących następstwem 6 lutego. Chyba najbardziej wart przypomnienia jest ten dla Andrew Bensona:
„Prawda jest taka, że był długi moment, że walczyłem o życie. Ludzie skupiają się na moim ramieniu ponieważ to moje największe ograniczenie. Tak naprawdę jednak miałem złamania od mojej stopy do ramienia po mojej prawej stronie. Miałem wiele złamań, dlatego moja rehabilitacja była tak skomplikowana i długa. Miałem szczęście, że byłem sportowcem i jeździłem w F1 i pewnie tylko dlatego nadal mam rękę”.
„Pierwsze dwa miesiące były bardzo ciężkie. Miałem miesiące, a nawet cały rok miałem duże bóle całego ciała w zależności od warunków. Prawdopodobnie dwa lata zajęło mi dojście do rozsądnego poziomu”.
„Ludzie koncentrowali się na tym, by wsadzić mnie z powrotem do samochodu najszybciej jak to możliwe. Najpierw trzeba jednak czuć się dobrze z samym sobą, by myśleć o czymś więcej. Zdecydowałem, że najpierw muszę się obudzić rano szczęśliwy i wtedy mogę zacząć być kierowcą wyścigowym”.
Ciekawe były również słowa dla F1 Racing:
„Teraz, na szczęście, to uczucie minęło. To prawda, że czas jest czasem najlepszym lekiem. Myślę, że pokazuje to, że bycie cierpliwym może pomóc. Oczywiście, wiem, że straciłem trochę włosów i tych straconych lat nic mi nie odda, ale to również część mojego życia” – powiedział Robert.
A potem…
Wszyscy pamiętamy pierwsze starty rajdowe, następnie ogłoszenie współpracy z Lotosem, wygranie WRC2 i przejście do WRC. Pamiętamy wygrane odcinki specjalne, ale jeszcze mocniej pamiętamy frustrację po kolejnych wypadnięciach i awariach. Pamiętamy rok 2015, kiedy Kubica zaczynał się żegnać z WRC i jego ostatni start w Monte Carlo 2016. Końcówka roku 2016 to wielka niepewność co dalej.
Gdy stało się pewne, że Robert poświęci się wyścigom, pisałem, że potrzebna jest mu bazowa seria, z której będzie mógł awansować dalej. I cieszyłem się, gdy ogłoszona została współpraca w WEC, nawet mimo tego, że był to byKolles. A później… Klapa projektu byKolles i wycofanie się Roberta z jazdy w tym zespole.
Przypomnijcie sobie dobrze, co wówczas czuliście. Byli tacy, którzy cieszyli się, nie uważając WEC za serię dla Roberta. Ale większość z nas straciła nadzieję, że sezon 2017 może jeszcze przynieść coś pozytywnego. A co było później… wszyscy pamiętamy.
Z perspektywy tych wydarzeń możemy cieszyć się z tego co jest. Rozumiem tych, którzy uważają, że Robert powinien dostać fotel pierwszego kierowcy, ale rozpamiętywanie tego, przy umiejszaniu tego, co działo się do czerwca 2017 roku, jest według mnie błędne, a przynajmniej powoduje zepsucie nastroju.
Powrót
Mam problem z tym, gdy ktoś nazywa rolę, jaką Robert Kubica dostał w Williamsie mianem „powrotu”. Dla mnie – o czym pisałem już – powrotem będzie dopiero miejsce podstawowego kierowcy w którymś z zespołów. Nazywanie obecnej sytuacji mianem powrotu hamuje rozpęd z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich miesiącach. Robert ma rolę w F1, ale na prawdziwy powrót przyjdzie jeszcze czas. Mam nadzieję.
Zdaję sobie sprawę, że ten wpis nie wnosi wielkiej wartości merytorycznej, ale być może niektórym będzie potrzebny, by jeszcze raz docenić osiągnięcie Roberta.
Aktualizacja
Paul di Resta przyznał w rozmowie z Racer.com, że prowadzi rozmowy w sprawie odgrywania „jakiejś” roli w Williamsie, jednak wydaje się już być pogodzony z tym, że nie będzie to rola pierwszego czy rezerwowego kierowcy.
„Myślę, że było blisko, zdecydowanie byłem w wyścigu o miejsce kierowcy w 2018 roku. Nie chcieli nazywać jazdy w Budapeszcie oceną, ale podjęli wysiłek wsadzenia mnie do auta. Byłem kluczowym graczem przez kilka lat, zbudowałem bardzo mocną relację z Claire Williams. Podoba mi się sposób, w jaki pracuje, jak zarządza zespołem i ostatecznie byłem blisko tego fotela” – powiedział di Resta.
„Czy spodziewałem się, że to wszystko potoczy się tak jak potoczyło gdy zgadzałem się na rolę rezerwowego kierowcy? Prawdopodobnie nie. Na szczęście pojawiła się konieczność wykorzystania moich usług na Węgrzech, która znów dała mi miejsce na rynku kierowców. Próbowałem podejść do wyścigu najlepiej jak potrafię i reprezentować zespół w najlepszy możliwy sposób. Zostałem wepchnięty na bardzo głęboką wodę. Wyszedłem z tego bardzo dobrze i znów poczułem głód” – stwierdził Szkot.
Di Resta żałuje, że ostatecznie nie udało mu się zostać w Williamsie. „Jednocześnie chcą oni jednak podtrzymać relację ze mną więc prowadzimy rozmowy aby robić inne rzeczy. Obecnie jestem na etapie ustalania spotkania z nimi. Nadal będę z nimi blisko na osobistym poziomie. Natomiast profesjonalnie szkoda, ponieważ czułem, że mogę dać zespołowi coś dobrego. Myślę, że oni powiedzieliby to samo, ale wówczas pojawiły się nowe szanse na nowe rzeczy” – zaznacza di Resta, oferując jednocześnie swoje usługi innym zespołom.